czwartek, 12 stycznia 2017

Rozdział 10

Cara
   Nie, wcale nie jest mi lepiej. Czuję się okropnie i czuję alkohol, który w siebie wlał. Aaron bezlitośnie porusza się we mnie z nieokiełznaną chęcią wejścia głębiej. Ściska moje biodra, co chwilę wykręcając mi rękę, gdy próbuję się wyprostować.
   - Rozkoszna - warczy, kompletnie obcym głosem.
   Już nie mogę. To dla mnie zbyt wiele. Wszystkie krzywdy, jakie mi wyrządził przerosły resztę mojej wytrzymałości. Kilka godzin temu robił to samo, a ja znów postanowiłam mu zaufać... Jak mogłam? Dlaczego muszę być tak naiwnie głupia? Po raz kolejny zrobiłam ruch, przez który przegrywam wszystkie rundy. Najwidoczniej nie znam się na grze zwanej życiem.
   Płaczę i łkam, przekręcając się w końcu gwałtownie przodem do niego i przez zaszklone spojrzenie widzę, jak zapina pasek. Słabo mi. Czerń jego koszulki rozlewa się na całym polu mojego wzroku. Osuwam się plecami po szafkach i ląduję na podłodze. Wiem tylko, że muszę uciec, dlatego zaczynam żałośnie pełznąć w stronę wyjścia z kuchni. Przy każdym ruchu czuję wewnętrzny ból, który mi dogłębnie zapewnił.
   Nagle czuję jego rękę na ramieniu. Zimną rękę o podobnej temperaturze co płytki, na których leżę.
   - Nie dotykaj mnie! - krzyczę, trafiając go na oślep łokciem. - Nie dotykaj mnie! - Wpadam w furię. W tej chwili chcę, by cierpiał, jak ja, kiedy wykorzystywał moje ciało.
   Nie słyszę co mówi. Łzy wlewają mi się do uszu, podczas gdy leżę, kopię i biję go z całych sił. Czuję adrenalinę, dodającą mocy mięśniom, którymi mam ochotę go teraz zmiażdżyć.
   W szale wracają nie chciane wspomnienia z dzieciństwa, w wyniku czego staję się jeszcze bardziej wściekła. Przed oczami mam nieprzytomną twarz ojca i jego ostatnie ruchy klatką piersiową. Widzę przestające pompować krew serce.
   Nagle znów pojawia się Aaron. Brunet musiał dostać parę razy w brodę, bo trzyma się za nią, klnąc pod nosem. W końcu, gdy znów próbuję go trafić, mężczyzna chwyta moje ręce, kładzie się na mnie i blokuje mi nogi swoimi kolanami. Krzyżuje nadgarstki tuż pod moją szyją i przygniata mnie do podłogi tak, że nie jestem zdolna do jakiegokolwiek ruchu.
   Zajebiście.
   Zaczynam krzyczeć, jak tylko poczułam automatyczny odpływ energii pod ciężarem Aarona. Oddycham szybko, mając nad sobą jego milczącą twarz. Nawet nie zasłania mi ust, nie martwi się, utrzymuje spokój.
   Jestem wycieńczona. Naprawdę mam dość. Nie wiem, jak długo toczyłam z nim bój na podłodze, wydzierając się przy tym, ani iloma łzami pomoczyłam skronie. Cokolwiek bym nie zrobiła, Hogan zawsze był górą, czy to w przenośni czy w dosłownym znaczeniu tego słowa. Zdarty głos także na nic mi się już nie przyda. Po raz kolejny zdana na łaskę jego decyzji, zaczynam odczuwać poważne wkurwienie wywołane po raz kolejny tą pierdoloną bezsilnością.
    Zostawił moje nadgarstki jednej pięści, aby drugą ręką posunąć w dół mojego ciała.
   Proszę, nie...
   Spojrzałam przerażona w jego ciemne oczy, które w teraźniejszym świetle wyglądały, jak dwie czarne dziury. Żaden mięsień twarzy nie drgnął mu, gdy złapał delikatnie za krawędź moich majtek, znajdujących się aktualnie na poziomie kolan.
   Byłam gotowa go zabić, jeśli znów spróbuje...
   On jednak uniósł nieznacznie biodra, by po chwili naciągnąć powoli moją bieliznę na swoje miejsce.
   Gdy uświadomiłam sobie, co zrobił ulga wypełniła moje wnętrze i wypuściłam z ust drżące powietrze. Przybita jego uważnym spojrzeniem, czekałam na kolejny ruch, kiedy niespodziewanie wyprostował plecy. Usiadł okrakiem między moimi nogami i puścił mi ręce. Niczym już mnie nie przygniatając, mogłam swobodnie przekręcić się na bok.
   Ostrożnie wysunęłam spod niego nogi, po czym już nieco szybciej oddaliłam się na bezpieczną odległość. Cały ten czas obserwowałam, mając na uwadze najdrobniejszy ruch mężczyzny.
   Spuścił głowę, wydychając głośno powietrze. Trwaliśmy tak w bezruchu przez parę długich sekund, w ciągu których wrzałam od obaw. Dopiero, gdy obdarzył mnie mglistym spojrzeniem spode łba, ruszyłam do ucieczki.

  Ubieranie się i pakowanie zajęło mi krócej niż parę chwil. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek tak szybko wykonywała kilka czynności na raz. Nogi miałam, jak z bardzo rzadkiej waty, a wypełniona torba przekrzywiała mi ramię. Wszystko w okół stało się ciężkie i przytłaczające, prócz jego nieobecności w salonie.
  Przede mną wcześniej zamknięte drzwi.
  Tym razem z łatwością znalazłam się na zewnątrz.


Aaron
   Niekiedy nasiona pięknych kwiatów przebywają długą drogę nim znajdą swoje miejsce w glebie. Niesione przez wiatr, czy w dziobach ptaków omijają wszystkie przyziemnie przeszkody. Mogą żyć w powietrzu, aby później wabić swym wyglądem na lądzie. Ewoluują powoli, rosnąc nieco szybciej i nieustannie zachwycają swą barwą, kształtem i zapachem. Żeby później... Żeby po krótkim czasie zgubić płatki przez wiatr, albo być zjedzonym przez ptactwo.
   Wszystko w tym świecie zatacza kręgi...
   Dzwonek do drzwi przerywa moje jakże fascynujące rozmyślania na temat aluzyjnych gówien egzystencji. A szkoda. Mógłbym zostać dziś w łóżku cały dzień, robiąc z siebie depresyjnego nastolatka.
   Wstaję, a wraz ze mną ból głowy. Przemierzam sypialnie, korytarz, salon, odkluczam drzwi. Nie do końca zastanawiam się nad tym, kto za nimi stoi. Właściwie, nie myślę o niczym.
   - Przywiozłam ci śniadanie i auto - Wita mnie gorący całus w polik od Scarlett. Od razu przechodzi do jadalni, kładzie kluczyki na stół i wypakowuje coś z siatek. - Co to za butelki? Piłeś?
   Moje ruchy są nieco spowolnione, dopiero zamykam drzwi, rozkoszując się jak najdłużej świeżym powietrzem. Bez słowa wchodzę do kuchni i nalewam sobie szklankę wody.
   - No tak - uświadamia sama sobie. - Dziwi mnie jedynie, że widzę tylko jeden kieliszek.
   - Daj spokój.
   Chwile gapi się na mnie, z pewnością chcąc zasugerować mi prysznic. 
   - Dobra. Zawołaj kuzynkę na śniadanie.
   - Co? - Przez chwile zapominam o kłamstwie, jakie jej wkręciłem. - A, wyjechała.
   - Jak to? Myślałam, że zostanie na dłużej. Zresztą, może i lepiej. Nie powinna być świadkiem twojego pijaństwa.
   Albo ofiarą...
   - Lett, już mówiłem... - Potrzebuje kawy.
   - Aaron, jeśli chciałeś zapić jakiś problem mogłam przyjechać. - Podchodzi i obejmuje mnie za szyję. Mam wrażenie, że jej wzrok zaraz dokopie się do moich wczorajszych wspomnień, upchanych gdzieś głęboko z tyłu głowy. - Albo... - gładzi mi palcami żuchwę - teraz pomogę ci odreagować. - Uśmiecha się słodko.
   Zdejmuje jej ręce z szyi. Po całej nieprzespanej nocy i z wciąż obezwładniającym mnie kacem mam ochotę na powrót do łóżka. Sam.
   - Muszę załatwić parę spraw.
   - Sprężymy się. - Nie odpuszcza.
   - Zaraz wychodzę, zadzwonię jutro, okej?
   - Spławiasz mnie.
   Dokładnie.
   - Za karę powinnam ci odciąć dopływ wody, żebyś umarł z pragnienia.
   Lub co innego, żebym...
   - Ale daruję ci i nawet zostawię to śniadanie. Lecę do biura, dziś mamy urwanie głowy. - Kolejny buziak tym razem na pożegnanie, zostawia mokry ślad na moich ustach.
   Przez chwilę stoję w miejscu, oparty o... blat przy zlewie. Mój wzrok odruchowo opada na podłogę, na której nagle zaczynam szukać śladów wczorajszego wydarzenia. Okropna cisza podgłaśnia wydźwięk mojego sumienia. Doskonale pamiętam, co zrobiłem tej dziewczynie oraz dobrze przypominam sobie każdy jej protest i jęk. Nie wiem tylko o czym wtedy myślałem ani co znów mną pokierowało.
   Pewnie znalazłoby się wiele przyczyn, a skutek jest jeden - uciekła.
   
   
   ~***~
 Witajcie
Przepraszam, że tak krótki po tak długim czasie.
Wolałam dodać to, niż ciągle coś dopisywać przez kolejne miesiące.




2 komentarze:

  1. "Najwidoczniej nie znam się na grze zwanej życiem." - to zdanie bardzo mi się podoba!!!
    A rozdział... świetny! Dobrze wiedzieć, że Aaron ma coś na kształt wyrzutów sumienia :P

    OdpowiedzUsuń
  2. 30 year old Structural Analysis Engineer Valery Longmuir, hailing from Swan Lake enjoys watching movies like Prom Night in Mississippi and Baton twirling. Took a trip to Primeval Beech Forests of the Carpathians and drives a Mercedes-Benz 680S Torpedo Roadster. przejdz tutaj

    OdpowiedzUsuń