wtorek, 10 grudnia 2019

Rozdział 17

   Obudziłam się w dobrze znanej mi już sypialni. Poczułam się, dostatecznie wyspana więc uniosłam się na rękach, by usiąść i rozejrzeć się dookoła. Po mojej prawej stronie na brzuchu leżał Aaron z rękoma ugiętymi po bokach i przykryty do połowy. Spał z lekko rozchylonymi ustami, a jego plecy unosiły się powoli pod wpływem spokojnego oddechu. Wyglądał beztrosko. To jeden z niewielu momentów, gdzie mogłam obserwować go zupełnie bezbronnego i tak łagodnego.
   Wczoraj ostatecznie dostaliśmy pizze, na którą musieliśmy czekać pół godziny. Wypiliśmy przy tym lampkę wina, rozmawiając o mojej nieszczęsnej przeszłości. Aaron koniecznie chciał wiedzieć, jak wyglądało moje życie, by mógł zrozumieć, dlaczego jest takie obecnie.
   Rzecz w tym, że to on teraz kieruje każdym moim dniem, zupełnie ograniczając mnie do swoich rozkazów i zakazów. Wciąż byłam więźniem. Nie mogłam nawet wyjść teraz po kawę.
   Ta myśl spowodowała, że względnie dobry humor zastąpiła rozsadzająca irytacja. Wstałam i udałam się do łazienki, by wziąć prysznic. Po piętnastu minutach byłam już ubrana w niebieskie dżinsy i biały podkoszulek. Podmalowałam lekko oczy, a włosy wysuszyłam niedbale. Gdy po raz kolejny w moim brzuchu odezwał się głód poszłam do kuchni.
   Tam moim oczom ukazały się te same nagie umięśnione plecy, małe pośladki opięte czarnymi bokserkami i długie nogi. Leżący przed chwilą ze mną w łóżku brunet wypijał teraz duszkiem sok pomarańczowy z lodówki.
   - Dzień dobry - powiedział, obracając się w moją stronę i uśmiechał się do mnie, mierząc moją sylwetkę od góry do dołu.
   Nie odpowiedziałam, tylko skierowałam się w stronę lodówki, by również z niej wyciągnąć coś dla siebie.
   - Nie w humorze? - spytał zagradzając mi drogę własnym ciałem.
   - Aaron, kiedy mnie wypuścisz? - rzuciłam wkurzona, zaplatając ręce na piersiach. - Mam naprawdę dość bycia twoją maskotką. Zamkniesz mnie tu do końca życia?
   Uśmiech mężczyzny zniknął i przyglądał mi się teraz posępnie. Posyłałam mu spojrzenie pełne smutku i goryczy, którą zdążyłam przesiąknąć do reszty.
   - Nie patrz tak na mnie - odezwał się w końcu. - Wiem, co próbujesz tym uzyskać.
   - Uzyskać? Ale ja mam prawo do bycia wolnym człowiekiem - odpowiedziałam, z rozczarowaniem rejestrując, że odchodzi. - Poza tym, skończyły mi się podstawowe produkty do życia. Musisz pozwolić mi wyjść chociaż na zakupy.
   Nieustępliwie szłam za nim, wpatrując się w jego nagie plecy. Jak mógł mnie tak ignorować?
   - Aaron! - Nie wytrzymałam. - Jeśli zaraz nie pozwolisz mi wyjść to przysięgam, pożałujesz!
   Nagle zatrzymał się, a ja wpadłam na niego. Odwrócił się, dominując nade mną wzrostem. Widząc jego minę nie wiedziałam, czy uciekać, czy jeszcze bardziej mu dopiec.
   - Czy ty właśnie próbujesz mi grozić?
   Zamiast odpowiedzieć, cofnęłam się tylko o krok. Chciałam wykrzyczeć mu w twarz wszystkie swoje żale, ale obawiałam się, że skończę posiniaczona na podłodze. Biłam się z myślami czy zaryzykować.
   Brunet musiał zauważyć moje zmieszanie, bo po chwili głośno się roześmiał. Wyśmiał mnie!
   - Ubiorę się i jedziemy do galerii - rzucił na odchodne, wchodząc do sypialni.
   Stałam parę sekund, jak słup soli. Myślałam, że za chwilę rozpętamy awanturę, ale on po prostu zgodził się na zakupy. To nie było typowe zachowanie. Co prawda nie puszcza mnie samą, ale sam fakt, że będę mogła spędzić trochę czasu na tak zwyczajnych społecznie czynnościach, sprawia mi radość.
   Zadowolona pobiegłam do kuchni i wypiłam resztę soku pomarańczowego. Oczywiście lodówka była pusta, więc miałam nadzieję na przekąszenie czegoś na mieście.
   Wróciłam do salonu, a Aaron właśnie wychodził z pokoju. Jego ciemną stylizację rozjaśniała błękitna, rozpięta koszula, którą właśnie narzucał niedbale na ramiona. Wyglądał jakby kilka lat młodziej.
   - Gotowa?
   - Tak. - Nie mogłam ukryć radości w głosie.
   Już miałam do niego podejść, gdy nagle moje uszy przeciął przeraźliwy huk. Instynktownie zgarbiłam się, szukając źródła hałasu.
   - Cara - zawołał Aaron, zaczynając coś później mówić, ale szybko zagłuszyły go krzyki i komendy.
   Policja, pomyślałam z przerażeniem, znaleźli mnie. Jednak ludzie, którzy wtargnęli do mieszkania wcale nie przypominali funkcjonariuszy.
   - Ani, kurwa, drgnij!!!
   - Nie ruszaj się, bo odstrzelę ci łeb!!!
   - Nie podchodź do niej!!!
   - Unieś, kurwa, ręce!!!
   Wrzeszczało przed nami pięciu mężczyzn w kominiarkach z bronią w ręku. Celowali w nas, zachowując odległość pięciu metrów. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że przez ten cały czas wstrzymywałam oddech i zaczynało brakować mi powietrza. Zaczęłam szalenie szybko oddychać, próbując powstrzymać atak paniki. Słyszałam swoje łomoczące serce.
   - Głucha jesteś?! Ręce w górę, kurwa!
   Zorientowałam się, że te słowa są kierowane do mnie.
   - Rób, co każą. - Usłyszałam po prawej stronie cichy, ale zdecydowany głos Aarona.
   Zerknęłam w jego stronę, wykonał polecenie, lecz pierwszym, co zauważyłam, był jego - mogłoby się wydawać - niewzruszony wyraz twarzy, ale gdy sięgnęłam oczu... tryskały nienawiścią.
   - Brać go - nakazał jeden z nich.
   - Co z dziewczyną?
   - Nie było o niej mowy.
   Znów spanikowana spojrzałam na Aarona, który stał spokojnie z lekko uniesionymi rękami. Zaczęło podchodzić do niego trzech włamywaczy, a ja choć nie wiedziałam kim są ci ludzie i czego chcą czułam, że zrobią mu krzywdę.
   Zatrzymali się tuż przed brunetem. Byli tak samo wysocy i dobrze zbudowani. Gdyby miało dojść do rękoczynów, walka z pewnością byłaby wyrównana, ale w tej sytuacji nikt nie spodziewał się potyczki jeden na jeden. Wszyscy trzej celowali mu w głowę i Hogan nic nie mógł zrobić. Dobrze o tym wiedział. A mimo to zadarł wysoko brodę, a nawet lekko wykrzywił usta w pogardliwym uśmiechu.
   Jeśli chciał ich sprowokować, to udało mu się.
   Jeden napastnik uderzył go w skroń rękojeścią pistoletu, drugi kopnął go w brzuch, a trzeci poprawił mu pięścią w twarz. Aaron upadł na kolana i musiał podeprzeć się ręką, spluwając przy tym krwią.
   Moje łzy wylały się na policzki. Odruchowo chciałam podejść i mu pomóc, lecz po zrobieniu dwóch kroków moje uszy znów przeszył gardłowy krzyk.
   - Stój, bo zaraz ty dostaniesz!
   Stanęłam, ale tylko dlatego, że czwarty z nich dopadł do mnie od tyłu, po czym oplótł moją szyję ramieniem, lekko mnie podduszając. Drugą ręką trzymał lufę przy mojej potylicy i nie miałam szans się ruszyć. Wbijałam mu paznokcie w szorstką skórę jego ręki, ale nie robiło to na nim wrażenia.
   Spojrzałam na Aarona, który już na mnie patrzył. Po boku jego twarzy leciała stróżka krwi, podobnie jak z rozciętej wargi. Miażdżył wzrokiem napastnika za mną i... nagle jego obraz zasłonił mi włamywacz, który podszedł i znów go uderzył, a następnie wszyscy zaczęli kopać gdzie popadnie.
   Z mojego gardła wydarł się żałosny dźwięk. Okładali go z każdej strony...
   - Błagam, przestańcie! - wrzasnęłam bezsilna. - Zabijecie go!
   Przeklinałam w myślach ten cholerny apartamentowiec na odludziu. Gdyby inne lokale były zamieszkane, na pewno ktoś usłyszałby te hałasy i wezwałby pomoc...
   Zaczęłam się wyrywać, ale przez to ten potężny oprych wzmocnił uścisk. Krztusiłam się.
   - Wstawaj, chuju!
   - Właśnie, wstawaj fighterze!
   - Już nie jesteś taki mądry, co kurwa?
   Drwili z niego, gdy przestali. Aaron leżał, nie widziałam w jakim stanie, bo tamci go zasłaniali, stojąc nad nim. Bałam się tego widoku.
   - Dosyć, bierzemy go - odezwał się znów ten, który wydawał polecenia.
   Zaczęli go szarpać w górę. Płakałam obficie. Strasznie bolała mnie szyja i kark. Musiałam coś zrobić. Nie myśląc wiele, nadepnęłam na stopę mojemu napastnikowi i w ten sposób nie trzymał mnie już tak mocno. Wykorzystałam tą chwilę i wyślizgnęłam się spod jego ramion. Zaczęłam biec przed siebie tak szybko, jak mogłam. Niestety, nie zdążyłam przebiec pół salonu, gdy poczułam szarpnięcie za materiał bluzki na plecach. Gwałtownie mnie cofnięto, a następnie pchnięto na ścianę niczym szmacianą lalką.
   Jęknęłam z bólu i przestraszona odkryłam, że zbliża się do mnie ten sam duży mężczyzna, którego się przed chwilą pozbyłam.
   - Mała dziwka, przyłożę ci za to! - ryknął, a mi kolana się ugięły.
   - Spróbuj ją tknąć, skurwielu - odezwał się Aaron, który był teraz trzymany przez dwóch z nich - a przysięgam, że cię znajdę i połamię ci ręce.
   Na twarzy wciąż miał tylko stróżkę krwi płynącą ze skroni, pozostałe obrażenia musiał mieć pod ubraniem. Został porządnie pokopany o czym świadczy jego już teraz szarawa koszula. Mimo to wciąż był pewny siebie, choć nie mógł się całkowicie wyprostować.
   Oprych rzucił mu tylko pogardliwe spojrzenie, po czym zaczął się do mnie zbliżać. Na to Aaron zareagował natychmiastowo. Wyrywał się tak, że trzeci włamywacz musiał pomóc swoim dwóm kolegom.
   - Jemu chodzi o mnie! Zostawcie ją! - krzyczał.
   Z przyklejonymi plecami do ściany obserwowałam, jak potężnie zbudowane ciało faceta w kominiarce zbliża się, by mi wlać. Nie miałam, jak uciec. Włosy opadły mi na twarz i instynktownie chciałam skulić się w kłębek, osłaniając twarz. Ale postanowiłam, że zachowam honor i będę patrzeć mu w te dwie wykrojone dziury kominiarki.
   Jednak, gdy był już bardzo blisko, zwątpiłam i dopadł mnie strach. Wykonałam unik, chcąc umknąć mu gdzieś pod ręką.
   Nie zdążyłam.
   Wielką dłonią złapał w garść materiał mojej bluzki na dekolcie i podciągnął ją tak, że odkrył mi brzuch i musiałam stanąć na palcach. Cholernie się bałam. Gdzieś za nim słyszałam przekleństwa Aarona i kolejne krzyki napastników. Swoimi szerokimi barkami przysłaniał mi widok tego, co się działo.
   - Poke, kończ to wreszcie - powiedział ten od rozkazów.
   Zauważyłam dwa blaski w dzikich oczach Poke'a.
   - Proszę, puść mnie - wyszeptałam tak, że tylko on mógł to usłyszeć.
   Wtedy poczułam przeszywający i krótki ból głowy.
   Straciłam przytomność.

 
   - Nie żyje?
   - Żyje.
   - Co tu się, do cholery, stało?
   - Nie wiem. Jedynie przeczuwam.
   - Ona na pewno nam powie.
   - Ma dużego guza, możliwe, że nie będzie pamiętać.
   - Jak ktoś mógł wyważyć takie drzwi?
   - Dzwoń po Iana
   - Nie lepiej po karetkę?
   Poczułam zimną dłoń na policzku.
   - Budzi się. - Usłyszałam tuż nad swoją twarzą. - Hej, mała...
   Zacisnęłam mocniej powieki, gdy wracała do mnie świadomość, a więc i okropny ból.
   - Przynieś lód w woreczku. Albo cokolwiek zimnego.
   - Ymmm... - stękałam żałośnie, ponieważ rozsadzało mi głowę.
   - Spokojnie, Cara. Jesteś połamana?
   Otworzyłam powoli oczy, od razu łapiąc się za głowę. Nad sobą zauważyłam... Chucka
   - Wiem, wiem, że boli - przyznał Chuck. - Gdzieś jeszcze? - zapytał z troską.
   Pomachałam przecząco głową. Po chwili nade mną znalazł się także Phylo, który przyniósł jakiś woreczek.
   - Co z nią? Wygląda jakby...
   -  A ty jakbyś wyglądał z guzem wielkości cytryny? - Przerwał mu Chuck. - Dawaj to. - Wyrwał chłopakowi woreczek. - Przyłóż to sobie, a ja powoli pomogę ci wstać.
   - Dobrze - wychrypiałam.
   Lód dawał ukojenie, gdy Chuck unosił moje ciało, bym sama stanęła na nogi.
   - Muszę usiąść - powiedziałam.
   - Oczywiście, Phylo przynieś wody. - Chuck usadowił mnie na kanapie, a sam przysiadł obok.
   Poprawił mi również włosy, które wpadały mi na oczy i bacznie mi się przyglądał. Był zmartwiony i chyba nie wiedział od czego zacząć. Jego kolega wrócił, a ja podziękowałam za wodę, która zaczęłam ostrożnie popijać.
   - Więc... Co się stało, Caro? Salon wygląda jak pobojowisko - zaczął Phylo.
   Rozejrzałam się dookoła. Faktycznie. Nie takim go zapamiętałam, nim zemdlałam. Wtedy panował tu względny porządek. Teraz... ten pokój wygląda, jakby przebiegło przez niego tysiąc słoni... Mogę sobie tylko wyobrazić, co się tu działo, gdy straciłam przytomność.
   - Caro, gdzie jest Aaron? Powiedz wszystko, co pamiętasz.
   - Wyważyli drzwi.
   - Kto? - dopytywał Chuck.
   - Pięciu gości w kominiarkach. Mieli broń. Pobili i zabrali Aarona...
   Spojrzałam po dwóch moich znajomych, którzy przeklinali pod nosem.
   Po chwili ciszy odezwał się Phylo:
   - Pamiętasz coś szczególnego? Imiona, nazwiska, ksywy, tatuaże...
   - Poke - przerwałam mu szybko wiedząc, że to padło na pewno.
   - Poke? Jesteś pewna?
   - Tak.
   - Kurwa, a więc wiemy - stwierdził Chuck, który masował sobie teraz czoło w namyśle.
   - Kim oni byli? Czego chcą? - spytałam.
   - Aaron ci nic nie powiedział? - Zdziwił się zielonooki Phylo. - To ludzie twojego byłego szefa. Suzin chce zemsty, po tym jak próbowaliśmy go... Kiedy Aaron cię odbił z jego łap tamtej nocy, ludzie od nas pojechali za nim i próbowali go zabić. Doszło do strzelaniny, Suzin dostał w ramię, ale zdołał uciec. Z tego co wiemy, nie odzyskał sprawności w tej ręce. Z pewnością w ramach zemsty, teraz to on nasłał swoich ludzi na Aarona.
   - Skoro nie zabili go na miejscu, mogą chcieć dwóch rzeczy: okupu, albo zniszczenia go - dodał Chuck. - Musimy jak najszybciej działać. Jak dawno się to stało?
   Spojrzałam na wiszący zegar. Była jedenasta rano. Przejrzałam w głowie cały ten poranek jeszcze raz, próbując sobie przypomnieć o której godzinie zbieraliśmy się do wyjścia.
   - Jakąś godzinę temu.
   - Musimy go odbić - stwierdził Phylo po chwili ciszy.

~***~