sobota, 2 lipca 2016

Rozdział 7

muzyka
Cara
   Muzyka z siłowni podpowiada mi, że Aaron jest na górze. Nie wiem, czy zajmuje siłownię z kimś, czy może jest sam. W każdym razie, na pewno katuje się morderczymi ćwiczeniami.
   Może przez trzy sekundy rozważam wydany przez niego zakaz wchodzenia na górę, po czym i tak się tam kieruję. Przecież jego koledzy wyszli, a ja mam nadzieję, że nikogo więcej z nim nie ma. Chyba nie ukrywa na rzekomej siłowni żadnych trupów ani nic z tych rzeczy?
   Gdy moje stopy stykają się z miękkimi matami, jakimi jest wyłożona prawie cała góra najpierw dociera do mnie słaby dźwięk ciężkiej muzyki w tle. Potem nierówny oddech Aarona.
   To zwykła siłownia... Nie skupiając więc większej uwagi na różne sprzęty do ćwiczeń od razu podchodzę do worka treningowego, nad którym Hogan okrutnie się pastwi. Kopany i uderzany w zdecydowanie zawodowy sposób worek miota się na wszystkie strony, a mnie na ten akt siły zapiera dech w piersiach...
   Wygląda na profesjonalistę w każdym manewrze, i to czyni z niego bardzo niebezpiecznego człowieka. Sama przecież miałam okazję się o tym przekonać.
   Jestem tylko kobietą i to chyba normalne, że widok tak dobrze zbudowanego, spoconego a zarazem przystojnego faceta sprawia przyjemność dla oka?  Ponadto jego spodenki w bardzo prowokujący sposób zwisają mu z bioder. Jakby jako jedyne wiedziały o mojej obecności, specjalnie chcąc przy tym zrobić ze mnie bezwstydną podglądaczkę.
   Szlag. Poczułam żywe płomienie między nogami, co robi ze mnie dodatkowo bezwstydną, NAPALONĄ podglądaczkę.
   - Może usiądziesz? Pewnie bolą cię nogi od tak długiego stania w miejscu - odezwał się nagle Aaron.
   Momentalnie poczułam się jak intruz. Ale... właściwie, że co? Nie będę robić z siebie żadnego intruza! Przyszłam tu w konkretnej sprawie.
   - Pozwoliłam sobie wejść - zaczęłam obojętnie.
   - Widzę - odparł nie przerywając treningu.
   Nie wiem czy potraktować to jako wygonienie ani co powinnam teraz zrobić, dlatego po prostu ciągnęłam temat.
   - Poznałam twoich kolegów przed domem. Uznałam, że zostałeś sam.
   Znieruchomiał z rękami opuszczonymi wzdłuż tułowia. Gdyby nie kołyszący się worek, można by było powiedzieć, że wszystko wokół zamarło z obawy przed wtrąceniem między nas dwoje choćby skrzypnięcia.
   - W każdym razie. - Zaczęłam grzebać w kieszeni spodni. - Oddaję te dwieście dolców. - Podchodzę do niego, wymachując banknotami. Zwracając mu je odczuwam niesamowitą ulgę.
   Aaron jednak odsuwa się ode mnie.
   - Żartujesz, Lotty? - pyta z niedowierzaniem.
   - To twoja kasa. - Podsuwam mu pieniądze pod splecione ręce na klatce piersiowej.
   - Dobrze wiesz, że to nie o nią mi wtedy chodziło.
   - Nie obchodzi mnie to, Aaron. Chcę spłacić dług. - Po tym jak znów nie odbiera banknotów, kładę forsę na ławkę treningową i patrzę wyzywająco prosto w jego oczy.
   Jestem upartą osóbką, Hogan.
   Szybko się jednak dowiaduję, że on również. Brunet mierzy mnie spojrzeniem ciemnych oczu od góry do dołu, by następnie pociągnąć za kieszeń moich spodni. Przez chwilę obawiam się, że jednym szarpnięciem zostawi mnie w samych majtkach, jednak już po sekundzie ganię się za tą niedorzeczną myśl. Mężczyzna wkłada mi z powrotem do kieszeni pieniądze. Nie zdążam zareagować.
   - Zrób mi przysługę i kup jutro na obiad jakąś dziczyznę, okej?
   - Tak się składa, że dziś zaopatrzyłam się w książkę kucharską. - Klepię go po ramieniu. - A skoro tak, jestem skłonna sprostać twojej prośbie - mówię teatralnym tonem.
   Aaron posyła mi podejrzliwy uśmiech.
   - Czyli w końcu weźmiesz się za gotowanie? - pyta uszczypliwie, po czym obejmuje worek, który przed chwilą okładał.
   - Och, tak. Mogę już teraz wypróbować jakiś przepis na kolację. Głodny?
   Skinął.
   - Na co masz ochotę?
   Ma taki jeden stały odruch, który właśnie teraz wykonał. A mianowicie zasysanie dolnej wargi. Nie wiem tylko, czy w ten sposób próbuje powstrzymać cisnące mu się na język słowa, czy może robi to nieświadomie.
   - Nie spodobałaby ci się odpowiedź.
   Teraz wiem, że to pierwsza opcja jest powodem.
   Hogan patrzy na mnie wnikliwie, ale jego oczy są zbyt nieme, bym była w stanie wyczytać z nich, co temu wiecznie dwuznacznemu mężczyźnie krąży po głowie. Mogę się jedynie domyślać, lecz i to sprowadza się do jednego punktu.
   Impulsywnie uderzam pięścią w worek, centymetry od jego twarzy.
   - Pójdziesz spać głodny. - Odwracam się z zamiarem opuszczenia siłowni.
   - Cara, kochanie, poczekaj. Ten cios był naprawdę dobry!
   Słysząc te jego zgryźliwe słowa, które wolałam jak utrzymywał za zębami, cofam się napięcie. Piorunuję wzrokiem jego rozbawioną mordę i porzucam wszelkie hamulce.
   Aaron wciąż obejmuje nieszczęsny worek, do którego w mgnieniu oka dopadam i popycham go tak mocno, że Hogan musi zrobić krok w tył.
   - Dlaczego taki jesteś?! - Znów napieram na dzielący nas worek. - Co?! Na chuj te ciągłe podteksty?!
   - Malutka, spokojnie. Usztywnij chociaż nadgarstki. - Uśmiecha się, skutecznie jeszcze bardziej mnie tym podbuntowując.
   - Z jednej strony porywczy zbok, a z drugiej miły facet o po prostu sprośnym humorze! Wczoraj dobrze nam się rozmawiało... - wypalam, sama siebie tym zaskakując.
   - Każdy ma dwa oblicza. - Pusza mi oczko.
   - Nie myśl oczywiście, że wybaczyłam ci tamtą noc ani to, że mnie uderzyłeś tylko ze względu na to, że trzymałeś mi włosy. Chcę po prostu wiedzieć, co zakorzeniło w tobie takie zachowanie.
   Łapie mnie za ręce w taki sposób, że teraz to ja obejmuję worek. Gdy natychmiast próbuję się wyswobodzić, Aaron dociska mocniej, a moje nadgarstki płoną.
   Pieprzony gnój.
   - Do diabła, myślisz, że pochodzę z jakiejś patologii? - parsknął kpiarsko, a ja wytrzeszczam oczy, gdyż to właśnie miałam na myśli. - Cara, nie każdy musi mieć za sobą mroczne dzieciństwo, by posiadać różne świńskie upodobania.
   Mówi o tym w taki sposób, jakby tego typu tematy w ogóle nie ciążyły na języku. Ja nigdy nie mogłam wypowiadać się o swoich przeżyciach z lat, gdy byłam małą dziewczynką bez uważania na słowa. Mój ojciec dopilnował, bym nigdy więcej nie rozpowiadała o tym, co dzieję się w domu. Ostrzeżenie zostawił na moich plecach, w postaci obrzydliwej blizny.
   - Pokaże ci, o co w tym wszystkim chodzi - oznajmił Aaron, po dłuższej ciszy.
   Dopiero teraz zauważyłam, że już mnie nie trzyma, a stoi naprzeciw mnie. Jego mina wyrażała niepewność.
   - To znaczy? - spytałam niezrozumiale.
   - Jeśli mogę ci zaufać, włóż jakąś kieckę i jedziemy.
   Sposób w jaki wypowiedział te słowa wcale nie wskazywał na to, żeby mi ufał. On nawet nie powiedział tego do mnie, a do zbliżającej się nocy za oknem.
   - A czy ja mogę zaufać tobie?
   Przez twarz bruneta mignął złowrogi cień.

   Nie wiem, dlaczego po półgodzinnym szykowaniu się nie zmieniłam zdania. Nie wiem, dlaczego w ogóle zgodziłam się na propozycję Aarona Hogana, by ten mógł pokazać mi o co w tym wszystkich chodzi. I w końcu nie wiem, gdzie zabierze mnie swoim obiecującym Grand Cherokeem. Lecz jeśli tylko tak zdołam go zrozumieć, pojadę z nim.
   - Jestem odpowiednio ubrana? - pytam, gdy widzę go w wypastowanych butach, czarnych zwykłych jeansach, ciemnym t-shircie i marynarce.
   Czeka przy drzwiach wyjściowych i w tym momencie, jak na zawołanie omiata mnie spojrzeniem. Mam nadzieję, że jego ocena będzie pozytywna, gdyż nie posiadam za dużo sukienek odpowiednich na eleganckie wyjścia. A ta mała czarna ze srebrnym zdobieniem od dekoltu do szyi wpasowuje się chyba w każdą okazję.
   Aaron długo sunie wzrokiem po moim ciele. Z uchylonymi ustami wygląda niemal na... zdumionego? Całkowicie znieruchomiał, trzymając klucze w dłoni.
   Mam wrażenie, że za bardzo się wystroiłam, choć mimo to jestem zdania, że równam się z nim eleganckim strojem. Ostatecznie pomagam mu w wydaniu kłopotliwej oceny.
   - Przebiorę się... - Macham zakłopotana rękom i odwracam się.
   - Nie. Wyglądasz dobrze - informuje, przełykając zbyt głośno ślinę.
   Chwilę zerkam mu w oczy.
   - Niech będzie - wzdycham, lekko sfrustrowana i przechodzę szybkim krokiem przez salon w stronę otwartych na oścież drzwi wyjściowych. Aaron schodzi mi z drogi, gdy sięgam jeszcze po płaszcz. - Miejmy to już za sobą. - Omijam próg i w tym momencie mogłabym przysiąc, że gapi się na mój tyłek.
   Wystarczyłoby tylko, abym gwałtownie odwróciła głowę, a nuż przyłapałabym go na tej czynności. Zamiast tego jednak przewracam oczami i dochodzę do samochodu, kiedy on zaklucza dom.
  Dziś noc jest wyjątkowo do zniesienia, bez przeszywająco niskiej temperatury. Nie ma nawet wiatru, który mógłby chcieć powstrzymać mnie przed wejściem do auta...
   Po sekundzie zdaje sobie sprawę, że i tak nie mogę znaleźć się w środku. Drzwi są zamknięte.
   - Jesteśmy elegancko ubrani. - Słyszę Aarona za swoimi plecami. - Dlatego wejdźmy w rolę damy i dżentelmena.
   Zatrzymuje się tuż przy mnie i serwuje słaby uśmiech. Następnie kliknięciem pilota otwiera Grand Cherokeea, by po chwili otworzyć przede mną drzwi.
   Patrzę to na niego, to we wnętrze pojazdu, poruszając przy tym na przemian brwiami. Jasno daję do zrozumienia brunetowi, jak bardzo rozważam jazdę z nim gdziekolwiek. Rzecz w tym, że chcę poznać co słowo gdziekolwiek w sobie kryje.
   - Najpierw powiedz, gdzie mnie zabierasz. - Opieram rękę o dach auta.
   - Boisz się?
   - Ja tylko chcę wiedzieć, gdzie mnie zakopiesz. - Posyłam mu cwaniacki uśmiech, ale nie udaje mi się go rozbawić.
   - Bardzo śmieszne. Po prostu wsiądź.
   - Ale...
   - Cara - podchodzi bliżej i tylko milimetry dzielą nasze twarze - obiecuję, że będziesz bezpieczna. Chciałaś zrozumieć, dlaczego jestem, jaki jestem. Nie wiem co mną kieruje, ale pozwalam ci poznać przyczynę. Bądź sprawiedliwa i też mi zaufaj.
   Oczywiście słowa mężczyzny mnie przekonują. Drgnął nimi moje sumienie, w wyniku czego siedzę już w samochodzie, a on tuż obok mnie za kierownicą. Za kierownicą, dzięki której zabierze mnie gdzieś, gdzie pokaże o co w tym wszystkich chodzi.
   Muszę przyznać, że odczuwam ekscytację. Nie boję się. Pragnę odkryć prawdę jego mrocznej strony.
   Podczas gdy mkniemy przez ruchliwą ulicę nie tak ciemnego Chicago, staram się zapamiętać rozłożenie dróg i różnych obiektów. Nie znam dobrze tego miasta. Wiem tylko, jak trafić do klubu, w którym pracuję, wskutek czego uważnie oraz z fascynacją patrzę przez okno. Rezygnuję z oparcia fotela, by lepiej wszystko widzieć z prawie przyklejonym policzkiem do szyby.
   Nagle zatrzymujemy się na światłach i odwracam głowę, by zerknąć na drugą stronę ulicy. Wtedy zderzam się z byczym spojrzeniem Hogana. Wpatruje się we mnie pusto, diabolicznie, trzymając jedną wyprostowaną rękę na kierownicy. Ani drgnął, kiedy to zauważyłam. Ciarki zagalopowały mi na plecach, lecz nie zasłaniam speszona twarzy. Wytrzymuję. Pragnę doszukać się przekazu w jego oczach.
   Dopiero gdy zielone światło odbija się od policzka mężczyzny, ten ociężale zwraca twarz ku jezdni. Ja natomiast zastanawiam się, co miała znaczyć ta wymiana niemych spojrzeń.
   - Bądź ze mną szczera - odzywa się nagle. - Nie chciałaś mi pokazać blizny na plecach, pamiętasz?
   Cholera, znów ten temat?
   - Tak.
   - Chcę wiedzieć skąd ją masz.
   - To nie twoja sprawa.
   - To gdzie cię wiozę też nie leży w twoim interesie.
   Wzdycham głośno. Co mam mu powiedzieć? Że przez zbyt długi jęzor ojciec przyłożył mi kablem? To był pierwszy raz, kiedy powiedziałam komuś, co dzieje się w domu i już nigdy więcej tego nie zrobiłam. Sama musiałam interweniować we własnym piekle i w piekle innych dzieci. Zrobiłam to, co było konieczne.
   - Hej. - Aaron złapał mnie za kolano. Jego dłoń wydawała się obejmować całe moje udo. - Nie odpuszczę ci, szczerość za szczerość.
   Spróbowałam zepchnąć rękę bruneta, lecz on wzmocnił uścisk, wymuszając na mnie tym samym natychmiastową odpowiedź. Łatwo się denerwuję. Nie chciałam przeciągać tej chorej sytuacji. Nie chciałam tej presji.
   - To mój ojciec. I nie drąż tematu.
   Zamilkł, czego się nie spodziewałam. Po wyznaniu tego poczułam się okropnie, jakbym dopuściła się zbrodni. Nigdy nikomu tego nie zdradziłam. Przecież nie mogłam!!! Gdyby ojciec się dowiedział...
   Na szczęście nie ma takiej możliwości.
   Po upływie kilku minut, znów zapytał.
   - Jak często cię bił? 
   - Tylko ten raz.
   - Dlatego uciekłaś z domu?
   - Ja nie... Skąd wiesz? Zresztą, to nie dlatego. Zrobił to, gdy miałam jedenaście lat. Mogę zapalić? - Nie czekając na odpowiedź wyciągam z torebki papierosa i zapalniczkę, a następnie uchylam okno. Nie chcę więcej o tym rozmawiać. Nie chcę. - Palisz? - pytam jeszcze.
   - Nie. Inaczej radzę sobie ze stresem.

Aaron
   Liczba samochodów przed budynkiem wróży spore widowisko. Zwabiła ich z pewnością tematyka walki. Słyszałem od Iana, że dziś stawiają na metalowe rękawice. Tak zwane łamacze. Muszę jednak przyznać, że dźwięk pękających kości bywa bardzo ciekawy i nie dziwię się dzisiejszym gapiom wyłożenia pokaźnej sumki za wstęp.
   Uwielbiają to.
   Nie wiem tylko, jak moja ciekawska towarzyszka zareaguje na ten świat. Nie wydaje się być płochliwa czy przewrażliwiona, dlatego ufnie chwytam ją za rękę, by najpierw przedrzeć się przez tłum ludzi zagradzających wejście.
   Cholera, wolałbym uniknąć rozpoznania przez kogoś ze stałych widzów. Tym bardziej, że jestem z nią. Spuszczam więc głowę i tylko barkami przepycham się przez grupki wystrojonych osób.
   Nigdy nie rozumiałem, dlaczego przyjął się oficjalny strój na te pokazy. Chyba chcą po prostu podkreślić swój status i wyjątkowość, jako że uważają się za jednych z niewielu fanatyków cierpienia, krwi i innych bzdetów. 
   - Aaron zwolnij, mam wysokie buty.
   Dobiegł mnie chichy głos Cary za plecami. Aż cud, że to dosłyszałem wśród tej jakże elokwentnej paplaniny tłumu. 
   Za nic nie kazałbym ci ich zmieniać. Masz w nich świetne nogi.
   Zwalniam trochę i przysuwam Care do swojego boku, ponieważ doszliśmy do wejścia. Wymieniam spojrzenia z dobrze mi znanym bramkarzem, po czym wpuszcza nas do środka. Znajdujemy się na małym, wąskim korytarzu, dlatego każę dziewczynie iść przodem.
   - Dżentelmenowi nie przystoi patrzeć na tyłki dam - powiedziała nagle, nie odwracając się.
   Świetnie mnie wyczuła. Mój wzrok musi być bardziej namacalny niż sądziłem...
   - Myślisz, że dlaczego nie pozwoliłem ci zmienić sukienki? Poza tym, będąc wśród tylu eleganckich kobiet chyba tego nie żałujesz? - Kurwa, jeśli zaraz nie ścisnę ją za tą prowokującą pupcię, to sam sobie pogratuluję.
   - Właśnie, chyba nie wyszykowały się tak na kącik poetycki? Czyżby to poezja miała udział w twoim mrocznym obliczu?
   I dodatkowo ten zadziorny języczek. Najchętniej przycisnąłbym ją do ściany i pokazałbym na czyim jest terenie. Wyobraźnia jak zwykle podsuwała mi rozmaite scenariusze tego korytarza, w którym główne role gramy my.
   - Najważniejsza rzecz. Jeśli będziesz chciała wyjść powiesz mi to, a nie wybiegniesz z krzykiem, jasne?
   Niespodziewanie wpadam na nią. Hamuje mnie ręką, którą kładzie mi na piersi i patrzy głęboko w oczy. Jarzeniówki na korytarzu rozprowadzają słabe, bordowe światło. Nie widzę na tyle wyraźnie jej oczu, na ile bym chciał. 
   - Jeśli będą pająki, wychodzę już teraz - oznajmiła stanowczo. 
   Nie mogę się nie uśmiechnąć, przez jej nieświadomość czekającego występu.
   - Żadnych pająków.
   Wchodzimy na salę z jeszcze pustą sceną, przed którą rozstawione jest kilkadziesiąt stolików. Co prawda dostrzegam parę wolnych miejsc, ale nie zamierzam rzucać się w oczy. Z pewnością kilka osób mogłoby mnie rozpoznać.
   Ciągnę Lotty w stronę barku, który znajduje się za główną widownią naprzeciw sceny. Przez chwilę martwię się o to, czy moja towarzyszka będzie stąd wszystko widziała, ale kolejne zerknięcie na nią przypomina mi, że ma przecież obcasy. 
   - Jednak wysokie buty do czegoś się przydadzą - mówię.
   Widzę jak patrzy w stronę pustych stolików. Mam potrzebę natychmiastowego wytłumaczenia się.
   - Pracuję tutaj. Wolę nie rzucać się w oczy. 
   - Właśnie zdradziłeś ku czemu służy to miejsce, ale...
   Na jej twarzy pojawia się niezrozumienie. Domyślam się, co jest tego powodem. 
   - Wyobrażałaś sobie ring, albo klatkę? - Wyginam usta w półuśmiechu. - To trochę inna odsłona. 
   - Walczycie na... scenie?
   Zacząłem rozglądać się dookoła. Ludzie wciąż wchodzą, ale wiem, że pokaz zacznie się za parę minut. Wszędzie dominuje bordowy kolor świateł, prócz na samej scenie. Tam rozlewa się lodowato niebieski błysk, pod którym sam ostatnio miałem okazję występować.
   - Lepiej usiądź. - Wskazuję na wysoki taboret. - Czego się napijesz?
   - Niczego. Wytłumacz mi, o co tu chodzi.
   Przysiadam się obok niej.
   - Zacznę od tego, że każdy jest tutaj z własnej woli. Nikogo nie przymusza się do walk i każdy wie, jakie mogą być ich konsekwencję. - Urywam, żeby mogła dosadnie przyjąć to do wiadomości. - Ci ludzie przychodzą tutaj dla widoku krwi, bólu, cierpienia, okaleczonych ciał. Tym się fascynują, to ich napędza. Zakłady dają im pieniądze.
   Cara słucha uważnie, lecz jej przyśpieszony ruch unoszącej i opadającej klatki piersiowej zdradza podenerwowanie. Inaczej patrzy już na scenę niż dwie minuty temu.
   - Walki mają różne motywy. Raz chodzi o poparzenia, raz o rozlew krwi, a raz o łamanie kości czy pręgi. Wszystko zależy od zamówień i przedmiotów z jakimi mamy walczyć.
   - Zaraz! - Blondynka unosi palec wskazujący. - Zgadzają się - w tym ty - na udział w czymś takim, mogąc zostać okaleczonym do końca życia?! Przecież ryzykujecie zdrowiem. 
   Gdyby tylko zdrowiem...
   - Inni tego tak nie postrzegają. Chodzi o upodobania i pieniądze. To chory świat. 
   - W którym ty uczestniczysz...
   Na scenę wchodzi dwóch łysych mężczyzn ubranych w szorty. Na dłoniach mają założone metalowe "rękawice".
   - Jaki motyw walki jest dzisiaj? -
   Cara wygląda, jakby chciała uciec. Słyszę jej nierówny oddech. 
   - Będą się łamać. 
   Wciąga powoli powietrze i przez kilka sekund nie oddycha. Niemal czuję jej łomoczące serce we własnej piersi.
   - Może jednak się czegoś napijesz?
   - Nie, dziękuję. Jak oni zniosą ból? Przecież wystarczy jedno uderzenie tymi...
   - Są naćpani. Potrafią wiele wytrzymać. Odczuwają jakieś pięćdziesiąt dwa procent. 
   Sądziłem, że jak tylko zaczną walkę Cara zechce wyjść. A tymczasem siedzi prościutko obok mnie z szeroko otwartymi oczami, w których przeplatają się skrajne emocje. Widzę, jak za każdym razem, gdy pada cios krzywi się i spina smukłe ramiona, ale nie odwraca głowy. 
   Scarlett nigdy nawet nie chciała słyszeć wzmianki o tym, czym się zajmuję. Ciekawe, czy wmawia sobie oraz znajomym, że jestem księgowym w jakimś zapchlonym biurze.
   Po dziesięciu minutach walki dochodzi do decydującego pierwszego złamania. Na dźwięk łamanego przegubu poczułem uścisk na bicepsie. Dziewczyna złapała mnie impulsywnie przez prawdopodobnie masakryczny widok oraz odgłos. 
   Gdy tylko natknęła się na moje spojrzenie, szybko cofnęła rękę. 
   - Przepraszam.
   Uśmiecham się pod nosem. Muszę przyznać, że mimo wszystko, jak na pierwszy raz jest bardzo wytrwała. Dzisiejsza walka jest naprawdę brutalna, a ona ani razu nie spuściła wzroku. Przez chwilę zastanawiam się, czy może jest przyzwyczajona do widoku makabrycznych scenek, co mogłoby mieć powiązanie z jej pierdolniętym ojcem. Głęboko interesuje mnie, przez co musiała przejść. 
   - Aaron Hogan?
   Słyszę swoje imię i natychmiast zauważam starszego mężczyznę przede mną.
   - Chedder Buehl. - Wstaję zaskoczony. - Miło pana spotkać. - Zanim zdążam zapoznać go z Carą, on prosi mnie na bok. 
   Obiecuje więc szybki powrót do dziewczyny, po czym przystajemy w kącie przy wyjściu z sali. Ustawiam się tak, by mieć na oku blondynkę.
   - Jesteś po drugiej stronie sceny. Nie boisz się zalewu fanów z prośbą o autograf? - spytał żartobliwie manager, a podobno to nie w jego stylu. - Podczas naszej rozmowy telefonicznej niewiele uzgodniliśmy - dodał.
   - To prawda. Mam nadzieję, że uda nam się spotkać w nieco innych warunkach. 
   - Ja również. Lecz chcę omówić jedną kwestię już teraz. Widziałem, jak kilka dni temu... potraktowałeś rywala. Pewnie orientujesz się w nowych zasadach sędziowskich? 
   Nie miał kiedy indziej przypominać o sprzątnięciu tego gościa? Ja pierdole.
   - Tak. Jestem na bieżąco. 
   Bylebym tylko zdobył tego sukinsyna. Jest najlepszy na rynku, a słyszałem ostatnio, że jego wpływy poszerzają się na większą skalę.
   Ale szczerze mówiąc, nie mam teraz ochoty na pogaduchy z nim. Przy barze czeka na mnie moja blondyneczka, która...
   Co do chuja...?!
  Podczas gdy zerkam kontrolnie w stronę Cary, zauważam przy niej jakiegoś oblecha. Wytrzeszczam oczy. Gościu w zwycięski sposób opiera się o blat, jakby właśnie upolował najlepszą dupcię w barze. Pożera ją wzrokiem i z pewnością myślami. Rozmawiają.
   - ...więc te zmiany mogą niektórym przysłużyć - kontynuuje Buehl. - Niektórzy zawyżają stawki, choć są i tacy, którzy nie chcą być wplątani w śmiertelne widowiska.
   Staram się, naprawdę się staram skupić na tym, co mówi manager, lecz spojrzenie samo ucieka mi w stronę dziewczyny, którą tu przyprowadziłem zdecydowanie nie po to, by mogła flirtować z obcymi facetami.
   Aż mnie ściska od środka, kiedy dostrzegam jego kokieteryjny uśmiech. Niestety włosy Lotty zasłaniają mi jej twarz i nie widzę reakcji dziewczyny.
   Wracam do rozmówcy.
   - To przyciąga i odpycha odbiorców - bąkam coś, co uznałem za w temacie.
   Moje kolejne dyskretne zerknięcie zarejestrowało więcej, niż bym chciał. Złapał ją za kolano. Tak, jak ja w samochodzie. Dokładnie w ten sam sposób.
   - ...i dziś także walka nie zakończy się bez czyjejś klęski. Rozumiem oczywiście, że ty również jesteś otwarty na tak wielkie okrucieństwa? - spytał Buehl.
   Po jego słowach czuję się, jakbym dostał kubłem zimnej wody w twarz. Specjalnie nie mówiłem Carze o przypadkach śmiertelnych, a tu może zaraz dojść do końcowej sceny! Nie ma o tym wiedzieć.
   - Przepraszam, muszę... - mamroczę i najzwyczajniej w świecie odchodzę.
   Później będę się przejmować, jak wyjaśnić swoje zachowanie, a tymczasem zmierzam szybkim krokiem w stronę parki przy barze. Nogi mnie palą, aby jeszcze bardziej przyśpieszyć, po tym jak zerkam na scenę.  
   Są na wyczerpaniu sił...
   W końcu już czuję perfumy Cary. Już przy niej jestem i chwytam ją za ramię, jednocześnie piorunując typa przede mną. Mina mu rzednie.
   - Kochanie, czy pan cię zaczepia? - pytam, nie spuszczając z niego wzroku.
   - Chciałem tylko zaproponować drinka. Pani siedzi tak o suchych ustach, pomyślałem...
   - Cara? - przerywam jego żałosną próbę tłumaczenia się zwrotem do blondynki.
   - Daj spokój, Aaron. - Schodzi ze stołka zapewne z obawy przed moją nastroszoną postawą.
   Wiem, że będzie gotowa w razie potrzeby nas rozdzielać, ale nie zamierzam odstawiać tu scenek. Patrzę prosto w jej niebieskie oczy, które są dla mnie w tej chwili jednym, wielkim, niebieskim znakiem zapytania. Obłędne.
   Hogan, mieliście wyjść!
   Racja. Widzę kątem oka, że tani podrywacz jeszcze stoi obok i bezczelnie gapi się na naszą dwójkę. Jeśli liczy na coś ze strony Lotty, lub przedłuża możliwość wpatrywania się w jej tyłek, szybko się go pozbędę.
   Odwracam się do faceta twarzą w twarz, jednocześnie zasłaniając moją dziewczynkę. Ponownie czuję na bicepsie uścisk Cary, bowiem próbuje wtrącić się pomiędzy nas.
   - Spadaj - mówię tylko do skonsternowanego typa.
   Czekam na jego reakcję, której zupełnie się nie obawiam. Od pierwszego rzutu oka można zauważyć, że jest zwykłą tchórzowską cipą.
   W końcu pokornie odchodzi, po czym nareszcie mogę zabrać stąd Care nim zobaczy za dużo.
   - Chciałam ci powiedzieć, że... - zaczyna, ale przerywa jej nagle niesamowicie głośny huk.
   Ni stąd, ni zowąd zaczęły dobiegać nas krzyki i polecenia zbliżających się ludzi jakby z korytarza. Widzowie poderwali się z miejsc, a już po sekundzie na salę zaczęła wlewać się policja z bronią w ręku.
   - O cholera, Hogan, co się...?
   - Kurwa mać.
   Nie pierwszy raz jestem świadkiem, gdy gliny robią nalot na spotkanie. Te gnoje lubią wpadać z niezapowiadaną wizytą i za każdym razem depczą nam po piętach.
   - Nie mów, że to nielegalne. - Lotty miażdży mnie wzrokiem.
   - Domyśl się - fukam i od razu układam plan działania.
   Na salę można dostać się tylko korytarzem. Nie ma innej drogi. Znam ten budynek doskonale. Udało się nam rozgrywać tu walki przez długi czas, dlatego jestem zorientowany w układzie pomieszczeń i pięter.
   - Musimy się dostać na górę tamtymi schodami. - Szarpię ją za ręka tak nieoczekiwanie i gwałtownie, że potyka się na wysokich butach i wpada na mnie. - Wybacz, zdejmij je.
   - Dzięki za pozwolenie - burknęła i pozbyła się obcasów.
   Hałas na sali z każdą sekundą staje się donośniejszy. Wystrojeni mężczyźni i kobiety w panice zaczęli mieszać się wśród obezwładniających ich policjantów. Musimy jak najszybciej zostawić za sobą to zamieszanie i dostać się do przeklętych schodów. W przeciwnym razie wciągnie nas wir oszalałego tłumu, a w następstwie tego rozdzielimy się. Nikt też nie może zauważyć, którą drogą się wymykamy, dlatego nachyleni przemieszczamy się wśród nietkniętych jeszcze stolików. 
   - Aaa! - pisnęła dziewczyna, po usłyszeniu strzału. - O Boże, to jakieś szaleństwo! - Zatrzymała się i zakryła twarz dłońmi.
   Nie mogę teraz pozwolić na takie zachowanie, do chuja! Odgarniam jej długie blond włosy z policzków i widzę, jak próbuje opanować emocje. Nie mogę nic z siebie wydusić. Nie specjalizuje się w pocieszeniu przerażonych kobiet, więc po prostu serwuję jej jedno, gniewne spojrzenie i ciągnę ją dalej.
   - Jeśli nie pójdziemy siedzieć, zabiję cię - wysyczała, co dziwne, wywołując tym u mnie rozbawienie.
   Pokonaliśmy schody. Znajdujemy się na piętrze dla personelu, gdzie okazuje się, że nie jesteśmy sami. W okół ciągle słyszymy głosy i komendy policji, ale trudno nam ocenić, z której strony pochodzą. Mam wrażenie, że zaraz ktoś wyłoni się zza rogu korytarza, na którym aktualnie szukamy sensownego wyjścia.
   Nie chcę ryzykować. To może być każdy, a my musimy natychmiast się ukryć. Wybieram pierwsze, jak się okazało najmniejsze drzwi od pomieszczenia na miotły, szufle i inne tego typu rzeczy. Wpycham tam może zbyt silnie dziewczynę, a później sam ledwo co się pakuje.
   Skrytka ma pieprzone dwa na pół metra... Nie muszę chyba mówić, że nasza pozycja jest raczej dwuznaczna i nie pozostawia wiele przestrzeni między naszymi ciałami? Nie mamy możliwości się odwrócić, a co chociażby usiąść.
   Cara stoi do mnie tyłem, przyciśnięta do ściany. Prawie jak z mojej wcześniejszej fantazji... Natomiast ja - nic na to nie poradzę - jestem trochę większy i zajmuję tutaj sporo cennego miejsca.
   - A jeśli pójdziemy siedzieć, wynajmę płatnego zabójcę.
   Kolejny raz mnie rozśmiesza, nawet w tak ekstremalnej sytuacji. Dzięki przygryzionej wardze tamuje falę zdradzieckiego śmiechu. Dopiero by było, gdyby znaleźli nas przez jebany chichot.
   - Mała, to przecież było w planie atrakcji.
   - Świetna zabawa. Nie mogę się doczekać, co będzie dalej. - Wzdycha i odgarnia pojedyncze kosmyki włosów za uszy.
   Jest taka słodka, gdy dopada ją frustracja. I mam ją tutaj na tyle blisko, że ociera się o mnie pośladkami. Oczywiście zdaje sobie z tego sprawę, dlatego stara się przylegać jak najbliżej ściany, lecz to tylko potęguje we mnie chęć dokuczania jej.
   - To już zależy od nas. - Opieram ręce o ścianę tuż przy głowie Cary, a usta zbliżam do jej ucha.
   Anielski zapach tej młodej kobiety ma w sobie tyle seksu, że nieraz miewam apetyt na scałowanie perfum z jej szyi.
   Nagle Lotty odwraca powoli głowę, a jej spojrzenie z kąta oka alarmuje czerwonym światłem.
   - To kij miotły, czy twój...
   - Co?
   - Coś mnie...
   Nie pozwalam jej skończyć, ponieważ usłyszałem czyjeś głosy na korytarzu. Moja ręka dopadła do jej ust szybko, odruchowo i na całe szczęście w porę. Nie ważymy się nawet oddychać. Jedyne co jesteśmy w stanie robić to nasłuchiwać niewyraźnych zdań niosących się za drzwiami pełni frasobliwego napięcia oraz skupienia.
   - Jak stąd wyjdziemy? - wyszeptała po dłuższej chwili. - Zaraz zaczną przeczesywać budynek.
   Oczywiście, że mam plan.
   - Jak tylko wyczujemy bezpieczny moment. Najpierw zajmą się dołem, a mają tam co robić.
   Znów milkniemy z obawy przed nadciągającymi funkcjonariuszami. Mam nadzieję, że uda mi się wyciągnąć ją z tego gówna. Niepotrzebnie tu przyszła.
   - Wcześniej chciałam ci powiedzieć, że sama umiem spławić faceta - oznajmia.
   - Nie wątpię. - Zastanawiam się, ilu na dzień jest zmuszona od siebie odpędzać w restauracji, w której pracuje.
   Przypominam sobie, jak dziarsko ze mną walczyła, gdy dobierałem się do niej tamtej nocy. Oczywiście później sama uległa, ale jestem przekonany, że to z powodu jej młodego wieku i ogromnej wrażliwości na dotyk. Nie wygodny jest teraz dla mnie fakt, że mam ją tak blisko siebie. Jestem tylko facetem.
   - Nie wiedziałam o istnieniu takich... wydarzeń. Ci ludzie uwielbiają patrzeć na cierpienie innych. To sadyzm w czystej postaci, a ty w tym uczestniczysz. Nie dziwię się, że jest to nielegalne.
   W końcu wstąpiła na ten temat. Podczas pokazu sprawiała wrażenie zaciekawionej, ale równie podszytej szokiem. Nie dziwi mnie jej opinia.
   - Dla wielu to pasja.
   - A dla ciebie?
   Dla mnie? Do cholery, właśnie pokazałem ci moje życie.
   - Drugie oblicze.
 
  ~***~
Hej! Nie jest to najlepsze... Miałam zawrzeć w tym rozdziale jeszcze jedną, ważną scenę, ale byłby on zdecydowanie za długi.
To właśnie na niej miała opierać się 'petarda'. Nie wyszło. Wybaczcie.
  

5 komentarzy:

  1. Byłam naprawdę święcie przekonana, że już komentowałam wcześniej rozdziały, gdyż od 5 chyba jestem na bieżąco, ale okazało się, że moja pamięć jest zawodna. Ale teraz to nadrobię :)
    A więc...
    Klnęłam jak szewc czytając jak ci dranie potraktowali Carę. Cholera, biedna dziewczyna. Nie dość, że miała taką pracę to jeszcze zrobili coś takiego, że ledwo żywa dziewczyna wylądowała na poboczu drogi. No i mamy szczęście w nieszczęściu, że znalazł ją Aaron, ale z drugiej strony to obcy facet. Trochę już go poznaliśmy i wbrew pozorom nie jest taki zły. Myślę, że taki typ nieźle działa na kobiety. W poprzednim rozdziale podobała mi się scena jak oboje byli pijani. To było piękne, naprawdę i było bardzo realne.
    Aaron się zgodził pokazać Lotty co robi i tym mnie zdziwił. Ale pozytywnie. Zachowanie Cary mi się podobało, naprawdę. Podeszła do tego bardzo spokojnie, nie zaczęła go wyzywać, ani drzeć się. Oczywiście cięty język zawsze w cenie, więc nie mogło go zabraknąć xd Scena w schowku to życie, haha. Jest świetna :D Oj tam, petarda. Nie w tym rozdziale to w następnym :D Ja jestem w 100% zadowolona z rozdziału, nawet i bez petardy :)
    Czekam na kolejny rozdział i życzę duuuuużoooo weny <3
    Pozdrawiam! :)
    [dirty-breath.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ma co wybaczać, nie umieściłaś tej petardy w tym rozdziale, to w następnym... albo coś :D Jak tam jestem zadowolona <3 Świetny rozdział! Łoo, nie spodziewałam się, że Aaron pokaże Lotty, czym się tak naprawdę zajmuje, ale cieszę się, że to zrobił xD Achh i oczywiście scena w schowku, najlepsza :D
    Czekam na następny ^_^

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham to opowiadanie! Najlepsza scena w schowku:)
    Czekam na next i serdecznie pozdrawiam
    Mari:)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam nadzieję, że słynną petardę uda mi się przeczytać w kolejnym rozdziale.
    W tym, mimo wszystko dużo się wydarzyło, chociaż troszkę dziwi mnie, że Aaron tak szybko otworzył się przed Carą. Wg mnie, troszkę za szybko. Cóż, najwidoczniej jej ufa i chyba baaardzo polubił. Nie tylko pociąga go seksualnie, ale również ma w niej tak jakby przyjaciółkę.
    Sądziłam, że Cara ucieknie jak tylko zacznie się walka, ale... została. No i miałam nadzieję, że w schowku na miotły coś tam się jednak między nimi wydarzy... :D
    Czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń