Cara
Ranek. Ten jeden z gorszych, który - na przykład - przy pomocy kaca przypomina ci, co robiłaś kilka godzin temu na imprezie. O tak, chciałabym wspominać tylko pełne kieliszki i tańce na parkiecie, ale zamiast tego ogarnia mną kac po wczorajszej, upojnej obecności Aarona w moim łóżku.
Pierdolony sukinsyn. Zboczeniec.
Po raz kolejny przegiął swoim zachowaniem i tym razem całkowicie. Myślał, że mu się należało? Że ma do mnie jakiekolwiek prawo, tylko dlatego, że pozwolił mi tu zamieszkać? Ugh... gdybym miała gdzie, natychmiast bym się wyprowadziła.
Nasłuchuję przy drzwiach jakichkolwiek hałasów z korytarza, aby móc wyjść z pokoju, nie natykając się ani na niego, ani na Scarlett. Właściwie jest szósta trzydzieści, więc chyba jeszcze powinni spać? Pewnie nie potrzebnie się obawiam, a jedynie marnuję czas, ślęcząc w miejscu jak głupia. Opuszczam pokój pewnym, ale wymuszonym krokiem i zmierzam do kuchni.
Przechodząc obok drogich mebli Aarona, mam ochotę go nimi ukamienować. Jestem taka wściekła, że ledwo nie wychodzę z siebie i nie pędzę w stronę sypialni mężczyzny, żeby wyłupać mu oczy. Przecież ten gnój dokonał na mnie pewnego rodzaju gwałtu, traktując moje ciało niczym zabawkę, z którą może postępować wedle upodobań! Ile bym dała za...
- O, dzień dobry. Też tak wcześnie wstałaś?
Pewnie wyglądam teraz bardzo idiotycznie, podczas gdy stoję jak słup soli i patrzę ślepo na dziewczynę Aarona, nakrywającą do stołu. Widząc jej wizytowy strój, cieszę się, że nie jestem w piżamie.
- Zjesz z nami? Właśnie zrobiłam grzanki z serem.
- W sumie to ja...
- Wiem, że je lubisz. - Z kuchni nagle wyłonia się Aaron, trzymający dzbanek do kawy. - To chyba twoje ulubione danie.
Zmroziło mnie, ale bardzo się staram, by nie osłupieć do reszty. Walczę z oniemieniem na jego drażliwy widok. Krew mi się wzburza, a ciało płonie, niekontrolowanie przypominając sobie jego wczorajszy dotyk. Z rumieńcem nie umiem wygrać, w wyniku czego gorąco ozdabia moją twarz...
- Gratuluję spostrzeżenia - ucinam krótko.
Scarlett uśmiecha się szeroko.
- W takim razie, siadaj szybko póki ciepłe. A ty nie widziałeś moich kolczyków? - zwraca się do Hogana, który nie odwracając ode mnie wzroku natychmiast odpowiada:
- Są u mnie na biurku.
I Karmelowa znika, a ja nadal stoję w miejscu zmiażdżona pod przeszywającym spojrzeniem bruneta. Jak on śmie jeszcze tak na mnie patrzeć? Jak on w ogóle może proponować wspólne śniadanie i emanować przy tym taką energią?! Chce mnie upokorzyć!
- Kawy? - pyta niewinnie.
W tym momencie nie wytrzymuję.
- Nie patrz tak na mnie, popaprańcu. - Podchodzę i wyjmuję dla siebie szklankę. - Zachowaj swoje obślizgłe spojrzenie dla kogoś innego.
Opiera się tuż obok mnie o blat kuchenny, przybierając nonszalancką postawę, którą tylko doprowadza mnie do szału. Zaczynam nalewać sobie wody z kranu, złośliwie kuszona zapachem kawy z trzymanego przez niego dzbanka. Nic od niego nie wezmę.
- Dlaczego jesteś taka rozdrażniona? Myślałem, że zaspokojone kobiety, to szczęśliwe kobiety.
Ledwo panuję nad odstawieniem powtórki z rozrywki i nie oblewam go wodą. Jego głos... odtwarza mi tylko wczorajsze szepty.
- Jesteś cynicznym zbokiem. Brzydzę się tobą i twoimi łapami.
Kątem oka widzę, jak odkłada naczynie i gwałtownie odwraca się w moją stronę. Chwyta mnie za brodę, po czym nakierowuje ją na swoją twarz. Z bliska jego ciemne oczy potrafią rozbroić chyba każdego.
- Jesteś pewna? Pozwól, że ci przypomnę, gdzie były te palce i jak pod ich wpływem prosiłaś o więcej. - Z brody przesuwa dłoń na moje usta, muskając lekko nos.
Psiakrew, czuję swój zapach. Jakie to żenujące... Nie umył tej ręki! I niespodziewanie wracam pamięciom do momentu, w którym zrobił mi dobrze. W którym rzeczywiście błagałam o więcej, bo... Nie wiem, przejął nade mną kontrolę. Zawładną moim ciałem chociaż tego nie chciałam. Przyszło mu to tak łatwo, z powodu mojego niedoświadczenia z dotykiem mężczyzny. W pewnej chwili było mi... naprawdę przyjemnie i po prostu przestałam się przejmować okolicznościami. Cholera, co ja zrobiłam...? Jak mogłam mu ulec?! Głupia.
Czuję gorące wypieki, znów pojawiające się na mych policzkach, w wyniku czego szybko strącam jego rękę i mimowolnie wbijam się w blat za sobą. Nie chcę, by wchłaniał we mnie swoją satysfakcję...
- Teraz się zawstydzasz? - Wyszczerzył się szelmowsko, z wyższością. - Nie musisz grać przede mną cnotki.
- Zobaczymy, jak będzie ci do śmiechu, gdy powiem o wszystkim Scarlett - mówię i ruszam z wypowiedzianym zamiarem.
Nie zdążam jednak ujść trzech kroków, kiedy przez pociągnięcie za łokieć zderzam się z torsem Aarona. Jego twarde mięśnie same w sobie upominają moje zachowanie, ale ja, nie bacząc na to, posyłam mu mordercze spojrzenie. Odpowiada tym samym. A już po chwili cisza oraz napięcie między nami rozrastają się do szczytowych rozmiarów.
- Nie chcesz tego - ostrzega.
- Wczoraj nie chciałam. Może poczujesz to samo, co ja.
- Czyli niesamowitą rozkosz? - Unosi kpiarsko brwi. - Zresztą, w porządku. - Puszcza mnie. - Powiedz jej. A przy okazji także się spakuj.
Cholerny...
- A niech to. Mam być za dwadzieścia minut w biurze. - Głos Karmelowej ostudza atmosferę w kuchni. Nagle patrzy na nas ze zdziwieniem. - A wy jeszcze nie przy stole? Siadajcie. Zjem z wami w ekspresowym tempie.
- Twój szef przesadza. Mówiłem, że już dawno powinienem go ustawić.
Dziewczyna przytula się do Hogana i odbieram to, jako zaznaczanie terytorium.
- A ja mówiłam, że wtedy już dawno straciłabym pracę.
Nie mogę na to patrzeć. Mdli mnie.
- Ja spadam... - mruczę ledwo słyszalnie i wycofuję się w stronę wyjścia.
- Nie! - krzyczy Scarlett. - Chciałabym, żebyś została. A dokładniej, chciałam cię przeprosić za nasze ostatnie spotkanie. Nie powinnam była się unosić. Teraz rozumiem, że mam po prostu uczynnego mężczyznę.
Spojrzenie Aarona krzyżuje się z moim, przez co ledwo powstrzymuję się przed opowiedzeniem jej o zeszłej nocy. Oglądając tą żałosną dwójkę i słuchając nieświadomych pochlebstw dziewczyny, powtarzam sobie, że nie mam gdzie mieszkać, dlatego nie mam wyboru i muszę zataić prawdę o jej idealnym chłopaku.
- Spoko. Nie było sprawy - odpowiadam.
Po chwili - chociaż w ogóle mi się to nie podoba - siedzę z nimi przy stole. Wpycham w siebie pierwszą grzankę z serem, która nie jest lekko przypalona jak lubię. Udaję zrelaksowaną, zupełnie jakby wczoraj nikt nie wtargnął do mojego pokoju, by doprowadzić mnie do niechcianego, ekscentrycznego orgazmu. Dodatkowo z wielkim trudem staram się unikać natarczywych zerknięć bruneta, z którymi nawet się nie kryje.
- Jak sobie radzisz z nałogiem? - spytała mnie Scarlett.
Że co?
- Lett...- upomniał ją Aaron, chociaż nie wiem do czego nawiązują.
- Aaron nigdy nie utrzymywał bliskich kontaktów z rodziną, a tu proszę. Mimo dalekiego pokrewieństwa jest gotowy ci pomóc. Na mnie też możesz liczyć. Jesteś taka młoda...
O czym ona mówi?! Moja uniesiona brew ewidentnie jest kierowana do bruneta, który natychmiast uprzedza mnie w odezwaniu się.
- Cara radzi sobie coraz lepiej. Dziś mija czwarty dzień, odkąd jest czysta. Prawda?
Jego spojrzenie nie znosi w tej chwili odmowy. Zawiera w sobie ostrzeżenie, każące mi grać w tą jego grę. Chyba właśnie przypięto do mojej osoby status małoletniej narkomanki, jak rozumiem. Świetnie. Zabiję go.
- Jasne...
Karmelowa uśmiechnęła się promiennie, po czym chwyta prawą rękę bruneta - TĄ PRAWĄ RĘKĘ - by ją pocałować w knykcie. Aaron, zdając sobie sprawę z jej zamiaru, sprawnie przekręca dłońmi tak, że to on muska ustami palce dziewczyny.
- Zrobiłeś ze mnie ćpunkę?! - wykrzyczałam, gdy tylko Scarlett znalazła się za drzwiami.
Hogan w przeciwieństwie do mnie wstaje od stołu bardzo powoli. Nawet nie drgnął na mój pretensjonalny ton.
- Jedynie kuzynkę z problemami.
- Po jaką cholerę?!
- Dla twojego dobra.
- Dla mojego? Czy dla swojego?!
Przekręca zirytowany oczami.
- Dziewczyno, ona sama wyrzuciłaby cię za drzwi, gdyby dowiedziała się, że jesteś dla mnie obca. Scarlett bywa bardzo zaborcza.
- Niby nie traktujesz jej, jako swojej dziewczyny.
- Bo tak jest. Wczoraj ci to chyba jasno udowodniłem? - Pusza do mnie oczko.
Nie wytrzymuję. Pękam. Wydarzenia od ostatniego wieczoru, tak rozsadzają mi głowę, że uderzam go w twarz z całej siły. W efekcie przekręcił głowę w bok, a jego uśmiech znacznie się pomniejszył, chociaż nadal utrzymywał. Ręka niemiłosiernie piecze i tylko cudem sama nie wykrzywiam się z bólu.
- Nieźle. - Nastawia drugi policzek. - Zrób to jeszcze raz. No dalej, ulżyj sobie. Chyba, że mam ci w tym pomóc. Jak wczoraj.
Jestem podatna na prowokację. Jedenaście bójek na semestr to mój rekord. Nie trzeba mi więc drugi raz powtarzać. Biorę zamach i już mam zderzyć rękę z jego skórą, kiedy zostaje gwałtownie zatrzymana w tym ruchu. Mój nadgarstek niemal się kruszy pod jego uściskiem.
- Dlaczego tak bardzo chcesz, żebym poharatał ci tą śliczną buźkę, co? Nie żebym się skarżył...
- Nie odważysz się. - Sama w to wątpię.
- Jestem bardzo odważnym człowiekiem, Lotty. Nawiasem mówiąc widzę, że ty też. Chcesz wiedzieć, co z chęcią bym teraz zrobił?
- Idź do diabła! - I splunęłam mu w twarz.
Cios za cios. Nawet nie zdążyłam zauważyć jego ręki, a już leżę jak długa. Boże, jak piecze. Ból miesza mi się z szokiem, przez co nie wiem, co bardziej odczuwam. Czy on naprawdę mnie uderzył?! Zimna podłoga przynosi ukojenie mojej poszkodowanej twarzy, co tylko utwierdza w przekonaniu, że to zrobił. Niestety nie pozwala długo mi się cieszyć posadzką, ponieważ szybko szarpie mnie w górę, stawiając na nogi. Staram się go odepchnąć, jak tylko mogę.
- Psychol!
- Moja słodka... - Popycha mnie z powrotem na ziemię. - Przecież teraz jestem łagodny.
Czołgam się na brzuchu w stronę krzesła, o które mogłabym się podeprzeć. Jednak on zaczyna ciągnąć mnie za nogę i po sekundzie znajduje się u jego stóp. Podnosi mnie i znów popycha.
- Och, daj spokój, laleczko. Pozwolisz sobą pomiatać? Zero zabawy - wzdycha, jakby to mu psuło humor. - Wstawaj.
Wściekła próbuję to zrobić, ale ręce odmawiają współpracy. Niecierpliwi się i sam mnie podciąga.
- Puść! Dlaczego to robisz?
- Może, gdy pojawi się pierwsza krew, dam ci spokój.
- Zobaczymy, jak będzie ci do śmiechu, gdy powiem o wszystkim Scarlett - mówię i ruszam z wypowiedzianym zamiarem.
Nie zdążam jednak ujść trzech kroków, kiedy przez pociągnięcie za łokieć zderzam się z torsem Aarona. Jego twarde mięśnie same w sobie upominają moje zachowanie, ale ja, nie bacząc na to, posyłam mu mordercze spojrzenie. Odpowiada tym samym. A już po chwili cisza oraz napięcie między nami rozrastają się do szczytowych rozmiarów.
- Nie chcesz tego - ostrzega.
- Wczoraj nie chciałam. Może poczujesz to samo, co ja.
- Czyli niesamowitą rozkosz? - Unosi kpiarsko brwi. - Zresztą, w porządku. - Puszcza mnie. - Powiedz jej. A przy okazji także się spakuj.
Cholerny...
- A niech to. Mam być za dwadzieścia minut w biurze. - Głos Karmelowej ostudza atmosferę w kuchni. Nagle patrzy na nas ze zdziwieniem. - A wy jeszcze nie przy stole? Siadajcie. Zjem z wami w ekspresowym tempie.
- Twój szef przesadza. Mówiłem, że już dawno powinienem go ustawić.
Dziewczyna przytula się do Hogana i odbieram to, jako zaznaczanie terytorium.
- A ja mówiłam, że wtedy już dawno straciłabym pracę.
Nie mogę na to patrzeć. Mdli mnie.
- Ja spadam... - mruczę ledwo słyszalnie i wycofuję się w stronę wyjścia.
- Nie! - krzyczy Scarlett. - Chciałabym, żebyś została. A dokładniej, chciałam cię przeprosić za nasze ostatnie spotkanie. Nie powinnam była się unosić. Teraz rozumiem, że mam po prostu uczynnego mężczyznę.
Spojrzenie Aarona krzyżuje się z moim, przez co ledwo powstrzymuję się przed opowiedzeniem jej o zeszłej nocy. Oglądając tą żałosną dwójkę i słuchając nieświadomych pochlebstw dziewczyny, powtarzam sobie, że nie mam gdzie mieszkać, dlatego nie mam wyboru i muszę zataić prawdę o jej idealnym chłopaku.
- Spoko. Nie było sprawy - odpowiadam.
Po chwili - chociaż w ogóle mi się to nie podoba - siedzę z nimi przy stole. Wpycham w siebie pierwszą grzankę z serem, która nie jest lekko przypalona jak lubię. Udaję zrelaksowaną, zupełnie jakby wczoraj nikt nie wtargnął do mojego pokoju, by doprowadzić mnie do niechcianego, ekscentrycznego orgazmu. Dodatkowo z wielkim trudem staram się unikać natarczywych zerknięć bruneta, z którymi nawet się nie kryje.
- Jak sobie radzisz z nałogiem? - spytała mnie Scarlett.
Że co?
- Lett...- upomniał ją Aaron, chociaż nie wiem do czego nawiązują.
- Aaron nigdy nie utrzymywał bliskich kontaktów z rodziną, a tu proszę. Mimo dalekiego pokrewieństwa jest gotowy ci pomóc. Na mnie też możesz liczyć. Jesteś taka młoda...
O czym ona mówi?! Moja uniesiona brew ewidentnie jest kierowana do bruneta, który natychmiast uprzedza mnie w odezwaniu się.
- Cara radzi sobie coraz lepiej. Dziś mija czwarty dzień, odkąd jest czysta. Prawda?
Jego spojrzenie nie znosi w tej chwili odmowy. Zawiera w sobie ostrzeżenie, każące mi grać w tą jego grę. Chyba właśnie przypięto do mojej osoby status małoletniej narkomanki, jak rozumiem. Świetnie. Zabiję go.
- Jasne...
Karmelowa uśmiechnęła się promiennie, po czym chwyta prawą rękę bruneta - TĄ PRAWĄ RĘKĘ - by ją pocałować w knykcie. Aaron, zdając sobie sprawę z jej zamiaru, sprawnie przekręca dłońmi tak, że to on muska ustami palce dziewczyny.
- Zrobiłeś ze mnie ćpunkę?! - wykrzyczałam, gdy tylko Scarlett znalazła się za drzwiami.
Hogan w przeciwieństwie do mnie wstaje od stołu bardzo powoli. Nawet nie drgnął na mój pretensjonalny ton.
- Jedynie kuzynkę z problemami.
- Po jaką cholerę?!
- Dla twojego dobra.
- Dla mojego? Czy dla swojego?!
Przekręca zirytowany oczami.
- Dziewczyno, ona sama wyrzuciłaby cię za drzwi, gdyby dowiedziała się, że jesteś dla mnie obca. Scarlett bywa bardzo zaborcza.
- Niby nie traktujesz jej, jako swojej dziewczyny.
- Bo tak jest. Wczoraj ci to chyba jasno udowodniłem? - Pusza do mnie oczko.
Nie wytrzymuję. Pękam. Wydarzenia od ostatniego wieczoru, tak rozsadzają mi głowę, że uderzam go w twarz z całej siły. W efekcie przekręcił głowę w bok, a jego uśmiech znacznie się pomniejszył, chociaż nadal utrzymywał. Ręka niemiłosiernie piecze i tylko cudem sama nie wykrzywiam się z bólu.
- Nieźle. - Nastawia drugi policzek. - Zrób to jeszcze raz. No dalej, ulżyj sobie. Chyba, że mam ci w tym pomóc. Jak wczoraj.
Jestem podatna na prowokację. Jedenaście bójek na semestr to mój rekord. Nie trzeba mi więc drugi raz powtarzać. Biorę zamach i już mam zderzyć rękę z jego skórą, kiedy zostaje gwałtownie zatrzymana w tym ruchu. Mój nadgarstek niemal się kruszy pod jego uściskiem.
- Dlaczego tak bardzo chcesz, żebym poharatał ci tą śliczną buźkę, co? Nie żebym się skarżył...
- Nie odważysz się. - Sama w to wątpię.
- Jestem bardzo odważnym człowiekiem, Lotty. Nawiasem mówiąc widzę, że ty też. Chcesz wiedzieć, co z chęcią bym teraz zrobił?
- Idź do diabła! - I splunęłam mu w twarz.
Cios za cios. Nawet nie zdążyłam zauważyć jego ręki, a już leżę jak długa. Boże, jak piecze. Ból miesza mi się z szokiem, przez co nie wiem, co bardziej odczuwam. Czy on naprawdę mnie uderzył?! Zimna podłoga przynosi ukojenie mojej poszkodowanej twarzy, co tylko utwierdza w przekonaniu, że to zrobił. Niestety nie pozwala długo mi się cieszyć posadzką, ponieważ szybko szarpie mnie w górę, stawiając na nogi. Staram się go odepchnąć, jak tylko mogę.
- Psychol!
- Moja słodka... - Popycha mnie z powrotem na ziemię. - Przecież teraz jestem łagodny.
Czołgam się na brzuchu w stronę krzesła, o które mogłabym się podeprzeć. Jednak on zaczyna ciągnąć mnie za nogę i po sekundzie znajduje się u jego stóp. Podnosi mnie i znów popycha.
- Och, daj spokój, laleczko. Pozwolisz sobą pomiatać? Zero zabawy - wzdycha, jakby to mu psuło humor. - Wstawaj.
Wściekła próbuję to zrobić, ale ręce odmawiają współpracy. Niecierpliwi się i sam mnie podciąga.
- Puść! Dlaczego to robisz?
- Może, gdy pojawi się pierwsza krew, dam ci spokój.
- Co... - szepnęłam przerażona.
Z kim ja postanowiłam zamieszkać? Czy ten człowiek ma zamiar mnie zbić?! Kogo on gra?! Albo raczej kogo przestał grać...? Do mojej głowy zaczynają napływać straszne myśli. Sam policzek nie powinien w ogóle mieć miejsca z jego strony, a co dopiero manto do krwi. Traktuje mnie, jak jednego ze swoich rywali? Szaleniec!
Unosi rękę, a ja na ten ruch natychmiast staram się uciec. Szybko jednak przyciska mnie z powrotem do siebie. Przeważa obezwładniającą siłą. Zaczynam się poważnie bać tego skurwiela i odruchowo, w geście obronnym, chwytam go za nadgarstek, by powstrzymać uderzenie.
- Nie bij mnie, do cholery...! - pisnęłam błagalnie.
Jego oczy kamienieją. Spogląda na mnie z góry, podczas gdy kulę się pod jego uniesioną ręką. Jesteśmy połączeni klatkami piersiowymi, więc z pewnością czuje moje galopujące serce.
Po krótkiej chwili wygina usta w kpiarskim uśmieszku, a dłoń opada mu ostatecznie na moje policzki, ściskając je mocno.
Nie mogę odgonić strachu, który powrócił z mrocznych zakamarków mojej psychiki i teraz zagląda mi w oczy. Kurwa, a tak długo procowałam nad tym, by się go pozbyć...
- Postradałeś zmysły? - Oddycham nierówno.
Zaczął mnie głaskać po głowie, jednocześnie opuszczając kąciki ust. Oczy Aarona przenikają każdy mój centymetr twarzy, jakby próbując dostać się do wnętrza mojej głowy, by użyć jednej z perswazyjnych sztuczek. Drugą ręką posunął delikatnie po wcięciu tali, lecz gdy tylko pacnęłam go w tą dłoń, on ścisnął mnie mocniej. Znów zaserwował ten diabelski uśmiech, uświadamiający, jaką ma przewagę.
Nagle dzwoni jego telefon. Odczuwam ulgę. Wyciąga go z kieszeni i odbiera, a mnie napada chwilowa myśl, aby zacząć krzyczeć na pomoc. Szybko jednak zdaję sobie sprawę, że to głupi pomysł.
- To nie może poczekać? - Słucha kilka sekund, a ja błagam w głębi ducha, żeby nie mogło. - Zaraz będę.
Dziękuję...
- Los ci sprzyja, Caro - stwierdza. - Słodko wyglądasz, gdy się boisz. Nie wykorzystuj tego więcej, bo będę się wkurzać. Już nieco mnie poznałaś, także uważaj.
Nie muszę szukać drugiego dna w tych słowach.
- Postradałeś zmysły? - Oddycham nierówno.
Zaczął mnie głaskać po głowie, jednocześnie opuszczając kąciki ust. Oczy Aarona przenikają każdy mój centymetr twarzy, jakby próbując dostać się do wnętrza mojej głowy, by użyć jednej z perswazyjnych sztuczek. Drugą ręką posunął delikatnie po wcięciu tali, lecz gdy tylko pacnęłam go w tą dłoń, on ścisnął mnie mocniej. Znów zaserwował ten diabelski uśmiech, uświadamiający, jaką ma przewagę.
Nagle dzwoni jego telefon. Odczuwam ulgę. Wyciąga go z kieszeni i odbiera, a mnie napada chwilowa myśl, aby zacząć krzyczeć na pomoc. Szybko jednak zdaję sobie sprawę, że to głupi pomysł.
- To nie może poczekać? - Słucha kilka sekund, a ja błagam w głębi ducha, żeby nie mogło. - Zaraz będę.
Dziękuję...
- Los ci sprzyja, Caro - stwierdza. - Słodko wyglądasz, gdy się boisz. Nie wykorzystuj tego więcej, bo będę się wkurzać. Już nieco mnie poznałaś, także uważaj.
Nie muszę szukać drugiego dna w tych słowach.
Aaron
Dziś znów czeka mnie walka wieczoru. Bycie jednym z najlepszych ma swoje wady i zalety, ale zawsze staram się skupiać na tych dobrych cechach. To pomaga.
Słyszę z sali dość głośny gwar. Przyszło dużo ludzi, co świadczy o tym, że oczekują ciekawego widowiska. Dlatego spodziewam się dania nam jakichś rekwizytów. Nie ważne czym będę musiał pokonać rywala. Ważne, żebym wygrał.
- Jesteś gotowy? - Do szatni wchodzi Ian. - Dostaniecie po partnerze...
Blondyn podaje mi nóż o piętnastocentymetrowym ostrzu.
- Widzę, że szybko się dziś skończy. Kim są tym razem? Fetyszyści krwi, czy maniacy rozcinanej skóry?
- Przyszedł Chedder Buehl. Postaraj się mu zaimponować. Manager i sponsor w jednej osobie to rzadka okazja. Paul zdziera z ciebie tylko kasę. Już dawno powinieneś z niego zrezygnować.
To racja. Automatycznie przypomina mi się, gdy ujrzałem go w mokrej koszuli za sprawą Cary. Właściwie to z jednej strony miałem ochotę pochwalić ją za ten czyn. Facet niemiłosiernie mnie denerwuje.
- Szczęka mu opadnie - uspokajam Iana i uśmiecham się pewnie.
Znów trafia do mnie błękit jego oczu, który mógłbym przypasować do pewnej znanej mi od niedawna dziewczyny.
Ian nie jest wojownikiem. Poza tym, trudno gdyby walczył z jego chudą posturą. Jest moimi uszami i prawą ręką, która wszystko potrafi załatwić. Często towarzyszy mi przy "biznesowych" spotkaniach, takich jak to.
- Wywołują cię. Powodzenia - życzy i podaje bratersko rękę.
Ściskam ją i klepię mężczyznę po plecach. Następnie wychodzę, by znaleźć się na spowitej w niebieskich światłach scenie. Są nieco przytłaczające, ale ich zimny kolor idealnie wpasowuje się w napięty klimat. Mój przeciwnik znalazł się już obok mnie, lecz zamiast na niego, patrzę w stronę publiczności siedzącej przy bogato zastawionych, okrągłych stolikach. Gdzie jesteś, Buehl? Wśród morza czarnych garniturów, trudno kogokolwiek rozróżnić.
Czuję na sobie spojrzenia pragnące ujrzeć krew. Niemal przenikają moją skórę, by to zrobić. Chcecie, dostaniecie. Pieprzeni fetyszyści... do których w sumie sam należę. Dziś dowiedziała się o tym jedna osoba więcej i mam ochotę dokładniej sprecyzować jej, na czym moje upodobania się opierają.
Gdybym położył rękę na Scarlett, jej brat - którym jest właśnie Ian - chybaby mnie zabił. Dlatego nawet nie ciągnie mnie do niej w ten sposób. Za to Cara... Ona ma już gorzej. Jest sama w tym kurewskim świecie. Nie ma żadnego bliskiego opiekuna nad sobą, mimo jej młodego wieku. I tą z nią mógłbym robić wszystko, co zechcę.
Słyszę gong rozpoczynający walkę. Szybkie spojrzenie na prowadzącego/sędzię, który tym razem powstrzymał się przed przypomnieniem zasad. To oznacza jedno - w tym pojedynku ich brak.
Pierwsza krew pojawiła się już po minucie. Mój nóż mógł zasmakować jej jako pierwszy, na co obserwatorzy intensywniej wyłupili gały. Chce mi się śmiać.
Minęła właśnie szósta minuta walki, a ja nie mam ani jednego draśnięcia. Przeciwnik wykonuje zbyt szerokie ruchy rękoma, przez co łatwo dostaję się do jego tułowia iii... O, kolejne przecięcie na jego piersi. Kto by pomyślał?
- Aaaaa! Zabiję cię!!! - wydarł się, plując czerwoną mazią.
Błyskawicznie rzuca się na mnie, tym samym zaskakując publiczność, która dotychczas oglądała widowisko w ciszy. Teraz słyszę rozmowy i westchnienia podekscytowanych kobiet.
Drań zaskakuje mnie mylącym ruchem ręki, przez co przecina mi skórę przedramienia. W odpowiedzi wykopuje mu broń z ręki, spadającą za scenę. Swój nóż także rzucam na bok i ochoczo wskazuję ręką do działania z jego strony.
- Wygrane pieniądze przeznaczę na usługi twojej matki - podjudzam go złośliwie.
Co? Robiło się nudno, a teraz przynajmniej facet znów może powydzierać mordę. Krzyczy zakrwawiony, spocony i zupełnie wyprowadzony z równowagi. Dopada do mnie i próbuje uderzyć w twarz, ale zamiast tego chwytam jego rękę, obracam go tyłem do siebie i kopię w zgięcia kolan, by upadł. Ostatnio ten ruch ćwiczyłem z chłopakami na siłowni. Nieźle wyszedł.
Leży twarzą do drewnianej podłogi, a ja siadam mu na lędźwiach i unoszę jego klatkę piersiową, przez uchwyt podduszający szyję. Natychmiast słabnie.
Rzucam pytające spojrzenie prowadzącemu, oczekujące końcowego gongu. Sędzia nie dający teraz żadnego znaku, jest jak rzymski cesarz, spuszczający kciuk w dół dla pokonanego. Mam go zabić, ludzie? Rozglądam się po sali. Nikt nie protestuje. Ich spojrzenia są zimne niczym niebieskie światło lamp scenicznych.
Dopiero, gdy puszczam go martwego, rozlega się dźwięk kończący pojedynek.
- Jeszcze tylko dwie szwy - informuje Chuck, robiący teraz za mojego lekarza.
Ten człowiek zna się chyba na wszystkim.
- Nie widziałem Buehla na sali - mówię do Iana, liczącego nasze pieniądze.
- Stał na końcu. Obserwował każdy twój ruch, ale nie wiem, czy spodobało mu się, że zabiłeś gościa.
- Kurwa, przecież znasz zasady! Co miałem zrobić? - Wydaje mi się, że wszyscy mnie tu obwiniają.
- Coraz częściej pozwalają na śmierć. To lepiej się sprzedaje.
Prawda. W ostatnich miesiącach zabiłem trzy osoby, jednocześnie dostając za to znacznie większą forsę. Ale taki jest ten biznes...
- Nie mogą mi za to nic zrobić.
- Zależy kto. Policja czy antagoniści to ta sama bajka. Musimy bardziej uważać - upomina Ian, wjeżdżając mi tym na nerwy.
Wiem, że ma rację, ale właśnie jestem po walce. Później będę się martwić tymi sprawami.
- Chłopaki - zaczyna Chuck - dajcie spokój i chodźmy się upić do klubu ze striptizem.
Tego mi trzeba. Wszyscy w pomieszczeniu wyrażamy swoją aprobatę i szykujemy się do wyjścia.
Nagle wchodzi napakowany mężczyzna, z pewnością będący z nie naszego podwórka.
- Aaron Hogan? - pyta.
- Tak?
- Pan Chedder Buehl kazał przekazać wizytówkę. - Podaje mi małą karteczkę. - Proponuje kontakt telefoniczny.
Czy może być lepiej?
Blondyn podaje mi nóż o piętnastocentymetrowym ostrzu.
- Widzę, że szybko się dziś skończy. Kim są tym razem? Fetyszyści krwi, czy maniacy rozcinanej skóry?
- Przyszedł Chedder Buehl. Postaraj się mu zaimponować. Manager i sponsor w jednej osobie to rzadka okazja. Paul zdziera z ciebie tylko kasę. Już dawno powinieneś z niego zrezygnować.
To racja. Automatycznie przypomina mi się, gdy ujrzałem go w mokrej koszuli za sprawą Cary. Właściwie to z jednej strony miałem ochotę pochwalić ją za ten czyn. Facet niemiłosiernie mnie denerwuje.
- Szczęka mu opadnie - uspokajam Iana i uśmiecham się pewnie.
Znów trafia do mnie błękit jego oczu, który mógłbym przypasować do pewnej znanej mi od niedawna dziewczyny.
Ian nie jest wojownikiem. Poza tym, trudno gdyby walczył z jego chudą posturą. Jest moimi uszami i prawą ręką, która wszystko potrafi załatwić. Często towarzyszy mi przy "biznesowych" spotkaniach, takich jak to.
- Wywołują cię. Powodzenia - życzy i podaje bratersko rękę.
Ściskam ją i klepię mężczyznę po plecach. Następnie wychodzę, by znaleźć się na spowitej w niebieskich światłach scenie. Są nieco przytłaczające, ale ich zimny kolor idealnie wpasowuje się w napięty klimat. Mój przeciwnik znalazł się już obok mnie, lecz zamiast na niego, patrzę w stronę publiczności siedzącej przy bogato zastawionych, okrągłych stolikach. Gdzie jesteś, Buehl? Wśród morza czarnych garniturów, trudno kogokolwiek rozróżnić.
Czuję na sobie spojrzenia pragnące ujrzeć krew. Niemal przenikają moją skórę, by to zrobić. Chcecie, dostaniecie. Pieprzeni fetyszyści... do których w sumie sam należę. Dziś dowiedziała się o tym jedna osoba więcej i mam ochotę dokładniej sprecyzować jej, na czym moje upodobania się opierają.
Gdybym położył rękę na Scarlett, jej brat - którym jest właśnie Ian - chybaby mnie zabił. Dlatego nawet nie ciągnie mnie do niej w ten sposób. Za to Cara... Ona ma już gorzej. Jest sama w tym kurewskim świecie. Nie ma żadnego bliskiego opiekuna nad sobą, mimo jej młodego wieku. I tą z nią mógłbym robić wszystko, co zechcę.
Słyszę gong rozpoczynający walkę. Szybkie spojrzenie na prowadzącego/sędzię, który tym razem powstrzymał się przed przypomnieniem zasad. To oznacza jedno - w tym pojedynku ich brak.
Pierwsza krew pojawiła się już po minucie. Mój nóż mógł zasmakować jej jako pierwszy, na co obserwatorzy intensywniej wyłupili gały. Chce mi się śmiać.
Minęła właśnie szósta minuta walki, a ja nie mam ani jednego draśnięcia. Przeciwnik wykonuje zbyt szerokie ruchy rękoma, przez co łatwo dostaję się do jego tułowia iii... O, kolejne przecięcie na jego piersi. Kto by pomyślał?
- Aaaaa! Zabiję cię!!! - wydarł się, plując czerwoną mazią.
Błyskawicznie rzuca się na mnie, tym samym zaskakując publiczność, która dotychczas oglądała widowisko w ciszy. Teraz słyszę rozmowy i westchnienia podekscytowanych kobiet.
Drań zaskakuje mnie mylącym ruchem ręki, przez co przecina mi skórę przedramienia. W odpowiedzi wykopuje mu broń z ręki, spadającą za scenę. Swój nóż także rzucam na bok i ochoczo wskazuję ręką do działania z jego strony.
- Wygrane pieniądze przeznaczę na usługi twojej matki - podjudzam go złośliwie.
Co? Robiło się nudno, a teraz przynajmniej facet znów może powydzierać mordę. Krzyczy zakrwawiony, spocony i zupełnie wyprowadzony z równowagi. Dopada do mnie i próbuje uderzyć w twarz, ale zamiast tego chwytam jego rękę, obracam go tyłem do siebie i kopię w zgięcia kolan, by upadł. Ostatnio ten ruch ćwiczyłem z chłopakami na siłowni. Nieźle wyszedł.
Leży twarzą do drewnianej podłogi, a ja siadam mu na lędźwiach i unoszę jego klatkę piersiową, przez uchwyt podduszający szyję. Natychmiast słabnie.
Rzucam pytające spojrzenie prowadzącemu, oczekujące końcowego gongu. Sędzia nie dający teraz żadnego znaku, jest jak rzymski cesarz, spuszczający kciuk w dół dla pokonanego. Mam go zabić, ludzie? Rozglądam się po sali. Nikt nie protestuje. Ich spojrzenia są zimne niczym niebieskie światło lamp scenicznych.
Dopiero, gdy puszczam go martwego, rozlega się dźwięk kończący pojedynek.
- Jeszcze tylko dwie szwy - informuje Chuck, robiący teraz za mojego lekarza.
Ten człowiek zna się chyba na wszystkim.
- Nie widziałem Buehla na sali - mówię do Iana, liczącego nasze pieniądze.
- Stał na końcu. Obserwował każdy twój ruch, ale nie wiem, czy spodobało mu się, że zabiłeś gościa.
- Kurwa, przecież znasz zasady! Co miałem zrobić? - Wydaje mi się, że wszyscy mnie tu obwiniają.
- Coraz częściej pozwalają na śmierć. To lepiej się sprzedaje.
Prawda. W ostatnich miesiącach zabiłem trzy osoby, jednocześnie dostając za to znacznie większą forsę. Ale taki jest ten biznes...
- Nie mogą mi za to nic zrobić.
- Zależy kto. Policja czy antagoniści to ta sama bajka. Musimy bardziej uważać - upomina Ian, wjeżdżając mi tym na nerwy.
Wiem, że ma rację, ale właśnie jestem po walce. Później będę się martwić tymi sprawami.
- Chłopaki - zaczyna Chuck - dajcie spokój i chodźmy się upić do klubu ze striptizem.
Tego mi trzeba. Wszyscy w pomieszczeniu wyrażamy swoją aprobatę i szykujemy się do wyjścia.
Nagle wchodzi napakowany mężczyzna, z pewnością będący z nie naszego podwórka.
- Aaron Hogan? - pyta.
- Tak?
- Pan Chedder Buehl kazał przekazać wizytówkę. - Podaje mi małą karteczkę. - Proponuje kontakt telefoniczny.
Czy może być lepiej?
Cara
- Cara?! - krzyczy ktoś do mnie, próbując przebić się przez bit muzyki.
Odwracam rozkojarzony, po prostu pijacki wzrok, szukając nadawcy. Tyłek zjeżdża mi ze stołka barowego, gdy za mocno się odwracam.
- Co ty tu jeszcze robisz? Skończyłaś występ godzinę temu - wrzeszczy... - jak jej tam? A! - Mel.
Patrzę na nią głupio, zastanawiając się, czy oślepła, po czym unoszę znacząco szklankę z drinkiem. Dziewczyna wzdycha i wywraca oczami.
- Nie ważne. Szef cię prosi do siebie. Dasz radę sama do niego pójść?!
- Co?!
Brunetka chyba ledwo co nie wychodzi z siebie. Jej wkurzona mina wzbudza u mnie uśmiech, za co jeszcze dosadniej wbija we mnie mordercze spojrzenie.
- Podnieść dupę i idź do szefa, kretynko! - Odchodzi.
Ooo, super. Konfrontacja po pijaku z bossem jest ostatnim, o czym marzę. Pewnie mnie wyrzuci. Na pewno wyleje mnie na zbity pysk! Moment, już masz zbity. Połowa roboty zrobiona za niego. Albo każe jechać gdzieś limuzyną, żeby potem władować do rowu! Nigdzie nie idę! - Alkohol podsuwa dziecinne i nierozsądne rozwiązania.
Zwariowałaś?! Marsz do szefa, zero wydziwiania! Jakiś ostatni mądry głosik w głowie zagłusza mój pijacki stan. Całe szczęście...
- Ał - mruczę, gdy czuję jak nagie pośladki przykleiły mi się do drewnianego krzesła.
Krótka spódniczka, którą mam na sobie jest mało praktyczna. Powinnam była od razu się przebrać, ale barek sam pociągnął mnie za nos. Potrzebowałam natychmiastowego odreagowania po caaaałym dniu i jednej trzeciej nocy.
Ach, Diana wiedziałaby co zrobić. Będę udawała po prostu trzeźwą. Jakie to łatwe rozwiązanie!
- Tak, szefie? - Akurat teraz muszę tłumić czkawkę!
- Widziałem, że jeszcze zostałaś, dlatego chcę z tobą coś omówić. Siadaj. - Wskazuje na fotel obity czerwoną skórą.
Tak! Opieram się z ulgą.
- Mam mało czasu. Sprawa wygląda tak. - Nawet na mnie nie patrzy. Pisze coś w notesie. - Niektóre twoje koleżanki z tego skorzystały. A właściwie większość. - O, tu posyła mi krótkie spojrzenie, z pewnością nie zdążające zarejestrować moich smętnych oczu. Uff. - Może zdecydowałabyś się także dawać usługi o odmiennym podłożu niż taniec? Wielu klientów pytało o ciebie.
~***~
Dzięki za komentarze!
Nie zasługujecie na tak średni rozdział, wiem.
Ale doceniam cierpliwość i Kocham Was.
Ten rozdział jest świetny :) czekam na następny.
OdpowiedzUsuńJa bym uciekła z domu Aarona, z tym kolesiem jest coś nie tak :o Ale rozdział cudowny, czekam na więcej ^_^
OdpowiedzUsuńłoł............
OdpowiedzUsuńZaje***ty rozdział i to w pełnym znaczeniu tego słowa.
Twój blog jest strasznie intrygujący.
Takiego rozwoju spraw sie nie spodziewałam no ale bardzo,
bardzo fajnie piszesz a ja z niecierpliwością czekam na
NEXXXT----->>>>>
...
Do następnego, ADIÓS AMIGOS !!!!!!!!!!!
ps. sorrki za błędy (jeżeli jakieś są). :)))
:* :** :*** :**** :*****
Hej! Super piszesz! Zazdroszczę talentu:) Bardzo podoba mi się to jak Cara odbiera zachowanie Scarlett;)))
OdpowiedzUsuńI oczywiście najlepsza jest relacja Cary i Aarona:)
Pozdrawiam i zapraszam przy okazji do siebie:
Whenthedreacomestrue.blogspot.com
Do następnego
Mari:)))
Trochę obawiałam się pierwszego spotkania Aarona i Cary po TAKIEJ nocy, ale wyszło ok. I pomyśleć, że tak naprawdę to zasługa Scarlett, która nieświadoma poczynań swojego „ukochanego” wszystko obróciła w żart i w dodatku była taaaaka miła! Hehe fajnie!
OdpowiedzUsuńUśmiałam się z fragmentu, gdzie Cara taka zaskoczona i oszołomiona stwierdziła, że Aaron nie umył ręki! Wybacz, ale to było przezabawne i jednocześnie takie… absurdalne i durne :D Ogólnie facet wydaje mi się, że w ogóle nie przejmuje się tym co stało się ubiegłej nocy. Traktuje tą przygodę (bo nie wiem jak inaczej to nazwać) pobłażliwie i nie zapatruje się na przyszłość. A Lotta jest mega zła :D
A więc Ian to brat Karmelowej, ta? No to już zaczynam rozumieć dlaczego Scarlett nic nie wie o urojeniach Aarona. No bo zwyczajnie ich na niej nie stosuje! Haa, jakie to było proste! Ale co by zrobił Ian, gdyby dowiedział się, że Aaron zdradza jego siostrę i to jeszcze w taki sposób? Pewnie też obiłby mu morde…
Kurde… przerażają mnie te walki, w których mężczyzna bierze udział. Przecież on jest zwykłym mordercą! No to Aaron jest naprawdę niebezpieczny. Szkoda, że Cara o tym nie wie. Jeszcze.
Mam nadzieję, że Cara wykaże się rozsądkiem i nie zgodzi się na propozycję szefa. Owszem, wiem że niezgoda grozi jej zwolnieniem i ona też zdaje sobie z tego sprawę, ale… no są pewne granice.
Ciekawie się wszystko rozwija. Czekam na kolejny rozdział pełen ciemnych charakterów bohaterów. Pozdrawiam serdecznie!
Hej! Kiedy nowy rozdział? Czekam I czekam, a nie mogę się doczekać dalszego rozwoju wydarzeń;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę duuuużo weny
Mari :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWkurza mnie ten Aaron i to co raz bardziej. Jestem zaskoczona postawą Scarlett, co się stało, że jest miła dla Cary?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!