piątek, 7 kwietnia 2017

Rozdział 12

Cara
   Znów przed oczami przemknęła mi jej czerwona torebka. Ciekawe czy kupiła ją za pieniądze, które dostała za wydanie mojego miejsca pobytu. Nienawidziłam jej torebek równie dobrze, jak tego co zrobiła. Właściwie wszystko co należało do niej lub choćby w jakimś stopniu mi ją przypominało przyprawiało mnie o złość nie tyle na nią, co na samą siebie.W końcu czego innego mogłam spodziewać się po tego rodzaju dziewczynie? Przez Dianę na wyprzedaże już prawdopodobnie nigdy nie spojrzę przyjaźnie. 
   Siedzenie na tym wielkim łóżku, mając nad głową jakiegoś osiłka nie należy do moich zwyczajowych czynności. Przez szeroko otwarte drzwi dostrzegam przeplatające się dziewczyny w tym ją, szukających swoich ciuchów. I pomyśleć, że ja sama jeszcze niedawno należałam do tego zamieszania i zgiełka nagich nóg w szpilkach.
   Rzygać mi się chcę.
   Diana najpierw zapewniła mi tu ciepły kąt i pracę, a teraz... zapewniła wręcz gorący, wieczny urlop w celi więziennej. Bardzo miło z jej strony.

   Worek obrzydliwie śmierdzi i tłumi odgłosy w okół. Przebijają się przez niego mocniejsze błyski na przemian pojawiając się i znikając. Zapewne to światła samochodów, które nas wyprzedzają, bo jedziemy powoli, bardzo powoli doprowadzając mnie tym do szału i coraz większej frustracji. Zamiast trząść się ze strachu jestem zwyczajnie rozdrażniona.
   - Już szampan z narkotykiem był lepszy niż ten cuchnący wór, szefie - podkreślam jadowicie ostatnie słowo i wiercę się na kanapie, której miękkość jest mi znana.
   Słyszę jego płytki i krótki śmiech. Wiele razy serwował go mnie i innym dziewczynom z agencji, przekazując tym samym ukrytą odpowiedź o zależnym charakterze.
   - Trzymaj język za zębami, dla własnego dobra. - Po jego słowach, samochód stanął.
   Miałam nadzieję jak najprędszego wyjścia na świeże powietrze i ujrzenia kawałka ciemnego nieba, którego nie widziałam już od paru dni. Uwielbiałam zadzierać wysoko brodę i gapić się w czystą biel czy szarość poplamioną ospale poruszającymi się chmurami. Były dla mnie metaforą biernego stosunku do wszystkich przyziemnych spraw.
   I ja chciałam teraz nic nie czuć, przenosząc się do innego koszmaru spod zamkniętych powiek.
   Po upływie jednak dwóch minut nadal siedzę związana z ograniczoną widocznością do zera. Ani trochę nie wolna, choć nie wyczuwam nikogo obecności w aucie. Jestem sama i coraz bardziej zdenerwowana.
   Mam nadzieję na samotne odsiadywanie wyroku w celi. Jedyne towarzystwo w postaci moich okaleczonych myśli byłoby ciekawszym doświadczeniem.
   - Idziesz - wydano mi polecenie.
   Właściciel głosu wyciągnął mnie z auta. Po zetknięciu butów z ziemią czuję całkowitą dezorientację co do jakichkolwiek ruchów. Nie słyszę szumu morza, nie mogę być na szczycie klifu. A jednak każdy krok stawiałabym niepewnie i lekko, gdyby nie ciągnięto mnie gdzieś siłą.
   W okół grobowa cisza.
   Ciarki na plecach i rękach przeciwstawnie pojawiają się do przekonywań samej siebie, jak obojętna jestem na to, co zaraz może się wydarzyć. Moje ciało zdradza lęk, choć umysł walczy z najgorszym scenariuszem.
   Cokolwiek się stanie, już nigdy nie będę bardziej wolna niż w tej chwili, w tych sznurach. Drugi raz wiatr nie wedrze się pod worek i nie smagnie mojego policzka w ten sam sposób. Nigdy też nie potknę się ponownie o kamień, który przed chwilą cudem minęłam.
   Moja pokuta już się rozpoczęła.
   - Twoja kolej - odezwał się mój szef, stojący gdzieś niedaleko.
   Nie zdążyłam nawet wyobrazić sobie oczu czy sylwetki policjanta, do którego mógłby kierować te słowa, gdy odpowiedź rozbrzmiała szybciej. 
   - Jej twarz. - Odezwał się głęboki, cichy głos.
   Och, nie.
   Suzin zabrał worek i szarpnął mnie tak, że klęczę na wilgotnej ziemi. Spodnie natychmiast przesiąkają wodą. Włosy opadły mi na twarz i bardzo chciałabym je poprawić. Nie przeszkadzają jednak w dostrzeżeniu, kto stoi pięć metrów przede mną.
   Zamieram.
   - Pieniądze i puszczamy twoją dziewczynę.
  Omal nie powstrzymuję się od żałosnego protestu. A więc w tej chwili jestem zakupem, przetargiem i jego dziewczyną.
  Aaron ma nieodgadniony wyraz twarzy. Ostrzał jego szorstkiego spojrzenia przecina mi skórę tylko przez dwie marne sekundy, w ciągu których mierzy moją klęczącą sylwetkę.
   - Co z policją?
   - Uwierz, nie zbliżam się do nich chętnie - odpowiada mu pewnie Suzin.
   Mam dość mojej upokarzającej pozycji. Bolą mnie kolana, jest mi zimno. Ze złością gwałtownie podrywam się w górę i bronię własnego honoru.
   - Nie będę pieprzonym przetargiem - mówię ostentacyjnie.
   - Cara - zaczyna Hogan, ale przerywam mu.
   - Nie pozwolę siebie kupić. - Patrzę mu prosto w oczy, by zaraz zwrócić się do Suzina. - A ty wróć do sprzedawania swoich dziwek, ja już do nich nie należę.
   Jego uśmiech dał mi szybki przejaw odebrania mojej wypowiedzi.
   - Ale musisz przyznać, że dziwki są mniejszym złem niż zabójczynie - odpowiada, zbijając mnie z nóg. - Nie spodziewałem się tego nawet po tobie.
   - Powiedział morderca! Jesteś diabłem! - Ruszam w jego stronę z zamiarem zrobienia czegokolwiek, by dać upust bólowi.
   Natychmiast oczywiście zostałam powstrzymana przez jednego z osiłków. Po chwili rozbrzmiał chlust błota, w które Aaron rzucił papierową kopertę tuż przed Suzinem. Zerknęłam na nią wrogo. Były szef od razu ją podniósł, gdyż zaczęła ostrzegawczo przemakać.
   Posłałam Hoganowi wymowne spojrzenie, lecz on tylko stoi nieruchomo z rękami w kieszeniach i obserwuje liczącego pieniądze Suzina. Noc nie pozwala mi na dokładniejsze ocenienie jego sylwetki.
   - Taaak. Zgadza się - mamrocze - puśćcie ją. Mam nadzieję, że nasze rozstanie ma pokojowy charakter - powiedział w końcu do Aarona, a ja automatycznie zostałem rozwiązana i pchnięta w jego stronę.
   - Interesy rządzą się własnymi prawami. - Po raz pierwszy tego wieczoru usta Hogana wykrzywiły się na wzór uśmiechu.
   Po tym mocno chwycił mnie pod ramię i przysunął do swego boku. Poczułam jego zapach, który był mieszanką niepokojącego zwiastuna nadchodzących sytuacji. Gdy z nim mieszkałam, czułam od niego co innego. Teraz jego wyraz jest dojmujący.
   Dwa auta Suzina odjechały, ale pojawiły się trzy kolejne za nami. Przestraszona możliwością pułapki odwróciłam się napięcie.
   - Ciii, to Ian, Chuck i Phylo. - Ciągnie mnie sugestywnie w stronę pojazdów.
   - Chyba kpisz. Nie jadę z tobą. - Wyszarpuję się i rzucam mu gniewne spojrzenie, wycofując się.
   Ten wzdycha głośno i kręci głową.
   - Naprawdę mam cię tu zostawić? - Długo mierzy moją sylwetkę. - Podwiozę cię, gdzie zechcesz. Tylko nie rób scen.
   Przez parę sekund rozważam jego propozycję. Alarm w mojej głowie ostrzega mnie przed tym zapomnianym przez autobusy miejscem oraz przed stojącym na przeciwko mężczyzną, przez którego tyle wycierpiałam, który jest niezrównoważony i niebezpieczny.
   Jak tu wybrać mniejsze zło?
   Nagle dwa z przed chwili przybyłe samochody ruszyły. Mogłam dostrzec, że są one wypełnione większą ilością osób niż tylko Ianem i Phylo za kierownicą. Wzrok Aarona oderwał się od pojazdów, które zniknęły za zakrętem, po czym dał znak, bym wsiadła do pozostałego auta.
   - Kim byli pozostali? - spytałam.
   Otworzył mi drzwi z tylnej strony, a ja mogłam dostrzec Chucka w środku.
   - Kolegami.
   - Gdzie pojechali?
   Zawahał się.
   - Załatwić interesy rządzące się własnymi prawami.
   - Czyli...
   - Cara - rzucił zirytowany - wsadź tyłek do środka.
   Zmarszczył brwi, zwęził usta, lecz moją uwagę przykuło co innego. Połyskujący, czarny metal za jego szerokim paskiem. Broń. Rzuciłam na nią okiem przez ułamek sekundy, by nie zdradzić, że ją zauważyłam.
   Nie mając innego wyboru wsiadam, a on zaraz za mną. Chuck posyła mi skinienie głową i ruszamy.
   Trzymam oczy szeroko otwarte, rejestruje najdrobniejsze ruchy, słowa, zapamiętuje każdy zakręt czy znak. Siedzę za fotelem kierowcy, a Aaron na środku tuż obok. Czuję, jak co chwilę zatrzymuje na mnie spojrzenie, czuję ciepło jego ciała. Jest niesamowicie gorąco. Stres nadal trzyma w napięciu moje mięśnie.  Jestem gotowa na wszystko.
   - Scenka lepsza niż w niejednym filmie.
   Przez chwilę nie chciałam wchodzić z nim w dyskusję. Zrezygnowana czy zmęczona, a może po protu uparta i zła miałam zamiar siedzieć cicho, dopóki nie powiem, gdzie mają mnie wysadzić. I gdyby nie jedno pytanie nasuwające mi się na język od początku tej chorej szopki, tak by było.
   - Dlaczego to zrobiłeś?
   Twarz ani mu drgnęła. Patrzył przed siebie, na drogę, a może zagapił się we własne myśli.
   - Gdy już coś robię, to w stu procentach.
   - To znaczy?
   - Ten pierwszy raz, gdy uratowałem ci życie, poszedłby na marne.
   Parsknęłam sztucznym śmiechem.
   - Nie potrzebuje cię. Może kiedyś prosiłam o pomoc, ale tym razem tak nie było. Nie licz więc...
   - Na nic nie liczę - odpowiada szybko.
   - Wiesz, Cara - wtrącił Chuck - my tylko złożyliśmy ci małą przysługę. Wiemy, że szuka cię policja, a pewnie domyślasz się, że także mamy z nią na pieńku i wolimy jej unikać. Dlatego rozstaniemy się zaraz i każdy pójdzie w swoją stronę - powiedział, ale po chwili dodał tłumacząc: - Rozumiesz, każdy dba o swoich. Aaron nie może rzucać się w oczy, a ja jestem jego kumplem i...
   - Wystarczy, Chuck - przerywa gorączkowo brunet. - Dzięki.
   Zauważam jedynie wymianę przygnębiających spojrzeń w odbiciu lusterka obu mężczyzn. Wyczuwam pewną niejasność i zawirowanie w zaistniałej atmosferze wypełniającej pojazd.
   - Dobrze się... składa. Mnie też chodzi o jak najszybsze odłączenie się od was. - Nagle zauważam niewielką stację na poboczu, oświetloną czerwonymi i zielonymi światłami. Tuż obok niej przystanek autobusowy. - Wysiądę tutaj!
   Kiedy tylko samochód staje przed starą myjką, odczuwam ulgę.
   Zaraz zniknę, wsiądę w autobus i odjadę. Tak po prostu.
   Rozpinam pas, Chuck wyszedł, kierując się w stronę sklepu, a Aaron... stoi już na zewnątrz i grzebie w telefonie. Blask ekranu rzuca na jego twarz trupią poświatę, którą uwydatnia mrok nocy. Wysiadam. Ostre powietrze, chłód, światło latarni jakby coraz bardziej słabnące i fakt, że jesteśmy jedynymi klientami stacji wyostrza wszystkie moje zmysły.
   - W każdym razie... - Opieram się plecami o bok auta. - Dzięki za opóźnienie zamknięcia mnie w więzieniu. Postaram się wykorzystać ten czas jak najlepiej.
   Długa cisza, podczas której sama nie wiem, czemu jeszcze nie pomaszerowałam w stronę przystanku.
   - Nie udawaj, kurwa. - Ton przepełniony kpiną i żałością przeciął mi uszy. Jego mina wyrażała rodzaj zdegustowania, które zaraz miało wybrzmieć.
   - O co..
   - Jesteś przerażona. Nie udawaj przede mną zatwardziałej nihilistki. Nie wiesz, co ze sobą zrobić.- Zaczął podchodzić, nie spuszczając ze mnie wzroku. - Jesteś sama.
   Uderzyły we mnie te słowa bardziej niż wiatr rozwiewający mi włosy. Spojrzałam prosto w jego oczy z wyrzutem i pełnym rozdrażnieniem. 
   - Nie trudź się ocenianiem mojego życia, sam będąc nieudacznikiem - wysyczałam, po czym ruszyłam się w stronę przystanku, kiedy on zagrodził mi przejście ręką. Oparł ją o dach pojazdu, na co od razu chciałam skierować się w drugą stronę.
   - Cara.
   - Ile razy mam mówić, żebyś zostawił mnie w spokoju! - Uderzyłam go w pierś, po tym jak szarpnął mnie za poły płaszcza i przygwoździł do auta. Jego ciężar zaczął miażdżyć mi klatkę piersiową, a wzrok rozbijał perspektywę na próbę walki.
   - Wsiądź. Do. Samochodu.
   - Nie możesz mnie zmusić.
   - Dlatego na razie proszę.
   Nie obchodziło mnie to. Po tym, co mi zrobił, nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
   Zaciskam szczękę i zaczynam się szarpać gotowa nawet wołać o pomoc. Kiedy już otwieram usta, by krzyknąć, moją głowę przeszywa okropny ból.

   - Uderzyłeś mnie.
   - Nie musiałem. Blacha samochodu zrobiła to za mnie, kiedy próbowałaś uciec.
   Podpieram się na rękach, by usiąść wygodniej, przy czym wydaje z siebie jęk bólu. Chwytam się szybko za tył głowy, a pod palcami czuję małe wybrzuszenie.
   Posyłam mu badawcze spojrzenie szeroko otwartych oczu, którymi taksuję jego mroczny profil. Zaczyna do mnie docierać, co się stało. Wtedy czuję, jak cała moja śmiałość i bojowość uchodzi gdzieś w nieznane.
   - Wsadziłeś mnie do samochodu, kiedy straciłam przytomność? - zadaję to prymitywne pytanie bardziej z niedowiary i szoku. - Gdzie Chuck? - Jego imię wypowiedziałam z nieudolnie zamaskowaną nadzieją. W końcu to on chciał się mnie pozbyć, dać odejść. Zresztą, do niego czułam przyjaźniejsze nastawianie niż do Aarona.
   - Nie licz, że zjawi się na białym koniu.
   - Zatrzymaj się.
   Rzuca na mnie krótkie spojrzenie, a ja zdaję sobie sprawę, jak żałośnie muszę teraz wyglądać. Powyginana, z głową usadowioną niżej niż podgłówek, z rękoma zaciskającymi fotel, w pogniecionych ubraniach o wciąż rozmytych źrenicach - klasa i respekt.
   - Nie możesz tak po prostu porywać ludzi.
   - Mogę, jeśli wiem, że tak będzie lepiej.
   - Zrozum, że przy tobie jest mi gorzej.
   - Wiesz, że policja szuka cię w całym Chicago? Założę się, że byli w każdym klubie, w którym postawiłaś nogę, a tam już dość o tobie naopowiadali. 
   - Tak, wiem, że mam przesrane. Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego nie wysadzisz mnie na pierwszym lepszym zjeździe. - Po policzku popłynęła mi łza o gorzkim smaku klęski. Byłam już gotowa na kapitulację i finał tego wszystkiego, kiedy wyciągnięto mnie z worka i powiedziano pływaj.
   - Musisz wyjechać z Chicago - powiedział łagodniej. - Pomogę ci.
   Do wnętrza samochodu wpadały różnego koloru światła ulic. Jedyne co omijały to jego twarz. Tylko na to potrafiłam zwrócić uwagę w obliczu chwilowej słabości i zrezygnowania. Szybko odwróciłam głowę, by nie obserwować tego zjawiska.
 
   Usłyszałam jakiś szept przez ciemność, lecz dopiero uścisk na udzie sprawił, że otworzyłam oczy i ujrzałam rękę Aarona na swojej nodze. Wzdrygnęłam się.
   - Nie dotykaj mnie - wychrypiałam.
   Zanim wziął dłoń, przez jego twarz przeleciał cień urazy.
   - Muszę zatankować. Jeśli jesteś głodna... - Wyciągnął portfel i już chciał wyciągnąć banknoty, kiedy szybko wtrąciłam.
   - Daruj, mam pieniądze. - Machinalnie wysiadam z samochodu i rzucam okiem na okolicę. Zwykła stacja. Tyle, że jeszcze słabiej oświetlona niż poprzednia.
   Nie ważne. Umieram z głodu, to fakt, dlatego już po chwili wchodzę do sklepu i przeglądam pierwszy regał. Najchętniej wybrałabym... suchą przekąskę. Nie... raczej to wygląda smaczniej...
   Moje rozmyślania przerwał czyiś obrzydliwy rechot. Obracam się dookoła, ale nikogo nie zauważam. Jednak znów słyszę, tym razem pełne wulgaryzmów rozmowy, jakby za następnym regałem przy kasie. Próbuję wypatrzeć ponad półkami, kto tak hałasuje. Widzę tylko czubki łysych głów i czapek. Automatycznie mina mi rzednie. Okoliczne pijaczyny...
   - Pomóc w czymś, cipeczko?
   - Co tam szukasz?
   Dobiegają mnie głosy za plecami, przez które zastygam z paczką ciastek w ręku.
   - A może kradniesz? Pokaż się no tu. Lennie, mamy tu chyba złodziejkę!
   Biorę się na odwagę i w końcu odwracam się do nich przodem. Moim oczom ukazuje się dwójka, a już po chwili trójka niechlujnych typów po czterdziestce. Ubrani w obrzydliwe koszule w kartę, z zaniedbanym zarostem o przekrwionej twarzy.
   - Po ile ciastka? - pytam tylko, a oni wybuchają śmiechem.
   - Chyba widziałem, jak chowasz coś pod tą bluzeczką - mówi kpiąco jeden.
   - Zaraz się przekonamy!
   Ruszyli w moją stronę, a ja odruchowo chciałam wycofać się z tej godnej pożałowania sytuacji.
   - Patrzcie, ucieka! 
   Nie zdążyłam. Jeden z nich musiał okrążyć regały i zaszedł mnie od tyłu, torując przejście. Poczułam alkohol.
   - Proszę mnie przepuścić - mówię, starając się trzymać nerwy na wodzy.
   - Zaraz zobaczymy, co tam schowałaś. - Szorstka łapa jednego z nich chwyciła za dół mojej bluzki i podciągnęła w górę.
   - Zostaw! - krzyknęłam, chcąc odepchnąć napastującego, ale wtedy do akcji włączył się trzeci i złapał mnie za ręce od tyłu.
   - Musisz podciągnąć wyżej! Haha. Lennie, przytrzymaj tu.
   Próbowałam się wyrwać z całych sił, ale to tylko potęgowało ból moich wygiętych ramion.
   - Zobacz w spodniach!
   - Nie! Przestańcie! - Udało mi się kopnąć jednego w brzuch.
   - Ty dziwko! Przytrzymajcie ją! Ja ci zaraz pokażę! - Szarpnął moja bluzkę tak, że rozdarła się przy kołnierzyku.
   Nagle poczułam rześkie powietrze z zewnątrz, a tuż potem rozległ się strzał. Strzał tak donośny, prawie ogłuszający, że przez chwilę straciłam jasność łączenia faktów. Ale to Aaron, który pojawił się w drzwiach trafił jednego pijaka w łydkę i to Aaron sprawił, że ten upadł skowycząc.
   Mężczyźni znieruchomieli, patrząc to na kolegę, to na Hogana z miną, jakby ujrzeli ducha. Kiedy brunet wycelował w ich dwójkę natychmiast otrzeźwieli unosząc powoli ręce.
   - Kolego, ta cipka chciała...
   Kolejny strzał. Pisnęłam. Niemal poczułam podmuch pocisku, który trafił drugiego w ramię. Odskoczyłam w tył przed powiększającymi się kałużami krwi i przyległam zszokowana do jednego z regałów, trącając umieszczone na nim produkty. Hogan zmierzył mnie lodowatym wzrokiem, a ja nie mogłam przestać patrzeć na rannych. Jeden zemdlał, drugi w panice uciskał postrzeloną nogę.
   - Do samochodu - rzucił stanowczo, sam mierząc w trzeciego, przerażonego pijaka.
   - Nie, nie. Błagam pana. - Zaczął osłaniać się rękami. - Mam synka, ma 8 lat, nie mogę...
   W dosłownie ułamku sekundy oceniłam zamiary Aarona i wiedziałam, że wystrzeli bez jakiegokolwiek wzruszenia. Kiedy tylko zrobił krok do przodu, dopadłam do niego łapiąc za pistolet.
   - Chodźmy.
   - Co robisz? Kazałem ci wyjść!
   - Aaron, wystarczy. - Spojrzałam mu prosto w oczy, kurczowo trzymając za broń. - Proszę.
   Po kilku sekundach wpatrywania się we mnie wypuścił z ust powietrze. Po chwili całkowicie odwrócił się w moja stronę, chowając pistolet za pasek spodni. Byłam przekonana, że to koniec, kiedy on odwrócił się napięcie i uderzył nieszczęśnika w twarz.
   Z całej tej sytuacji, jedyną korzyścią jaka mi pozostała, to pokruszone ciastka wiernie oddające się naciskowi mojej dłoni. Mam nadzieję, że już nigdy nie przyjdzie mi dzielić ich losu.

~***~

10 komentarzy:

  1. Ja Cię po prostu kocham, dziewczyno! xD Piszesz NIESAMOWICIE
    NIESAMOWICIE
    Aaron jaki bohater xDDDDDD
    Ale raczej taki na czarnym koniu xDDDDD
    Rozdział jest po prostu super i czytało mi się go bardzooooooo przyjemnie ^_^
    I oczywiście teraz jestem jeszcze bardziej ciekawa (o ile to możliwe xD), co będzie dalej! Ta historia jest tak nieprzewidywalna i intrygująca, i mroczna, że mogę się tylko zachwycać *o*
    Czekam na kolejnyyyyyyyyy i oby to krótko trwało xD <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo. Zawsze mogę liczyć na Twoje zdanie i aktywność :)

      Usuń
  2. To dopiero mój pierwszy komentarz na Twoim blogu x'D
    Opowiadanie czyta się wyśmienicie, cały czas trzyma w napięciu, bohaterowie nietuzinkowi i oczywiście - mroczny klimat... kobieto, kupiłaś mnie tym xD
    Co do rozdziału, podoba mi się, że akcja znacznie ruszyła do przodu. Wcześniej nastąpiło przedstawienie postaci i świetne zarysowanie ich skomplikowanych charakterów (zwłaszcza Aarona), dlatego akcja stała, co mi nie przeszkadzało... do pewnego momentu i zastanawiałam się kiedy ruszy. Miałam takie wrażenie, jakby opowiadanie potrzebowało takiego kopa, gdzie przed bohaterami postawi się trudne zadanie ("trzeba cię stąd wywieźć") i czytelnik w końcu poczuje, że Cara musi uciekać. Bo pomimo tego, że wcześniej wielokrotnie było wspominane o ciągłym zmianach pobytu Cary i całym strachu z tym związany, jakoś specjalnie mocno mnie to nie tknęło, bo wiedziałam, że to było, a nie znaczy, że nadal tak będzie. Jakoś dopiero teraz naprawdę zdałam sobie sprawę, przez co ona przechodziła. To jest takie moje osobiste wrażenie xD W każdym razie doczekałam się znacznego rozwinięcia akcji i jest super :D
    Aaron... widać, że się zmienił od pierwszego rozdziału, na razie bawi się w księcia i całkiem nieźle mu to wychodzi xd
    Ogółem bardzo pozytywne wrażenia i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział ♥
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Powtarzam sie co rozdział ale to jest niesamowite. Twoja Książka rozkwita. Cudownie sie czyta. Jedynym minusem to częstotliwość dodawania. Gorąco pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdaję sobie sprawę z rzadkości dodawania. Tym bardziej dziękuję za wytrwałość! :)

      Usuń
  4. Na początek bardzo przepraszam za tak długą nieobecność:( Teraz wszystkie rozdziały przeczytałam i muszę powiedzieć że są GENIALNE! Całe opowiadanie bardzo mi się podoba i jest jednym z lepszych jakie czytałam:)
    Co do tego rozdziału to oczywiście super! Aaron jest rzeczywiście prawdziwym bohaterem:) Bawią mnie te ich kłótnie (są również świetnie opisane). Cara ma ogromnego niefarta w życiu. Jak już nasz rycerz ją uwolnił to potem na stacji znów ją musiał ktoś zaczepiać. Na szczęście tu również pojawił się Aaron:)
    Pozdrawiam, mnóstwa weny i czekam na next!
    Mari:))

    OdpowiedzUsuń
  5. No dobraaa, nie chcę być, hm, upierdliwa, ale gdzie jest nowy rozdział?! Tyle czasu już nie ma nic nowego :( Jestem zbyt niecierpliwa, żeby tyle czasu czekać!!! :( :( :( :( Chcęęęę dalszy ciąggg! :(

    OdpowiedzUsuń