piątek, 11 sierpnia 2017

Rozdział 13

Cara
   Szybki krok Aarona zmusza mnie, bym przyspieszyła. Nie mogę jednak przestać się odwracać w stronę sklepu, żeby za szerokim oknem dopatrzeć się ruchu rannych mężczyzn. Jeden z nich wstał i nachylił się nad leżącymi, po czym oparł ciężko plecy o regały z napojami.
   Przy samochodzie Hogan rzucił mi krótkie spojrzenie z góry, lecz zatrzymał dłużej wzrok na rozerwanej części mojej koszulki przy kołnierzyku.
   - Nic ci nie zrobili? - spytał, jakby wahając się, czy nie podjeść i nie sprawdzić.
   - Przesadziłeś - mówię. - Tam były kamery. Jeśli zechcą, oddadzą nagranie policji. 
   - Mówisz o nagraniu, które nie jest korzystne także dla nich. - Otworzył mi drzwi od samochodu.
   Po prostu wsiadam, a będąc nadal poruszona oraz otępiała przez wciąż odbijający się dźwięk strzałów w mojej głowie, nie zauważam, kiedy zdążyliśmy już wyjechać z miasta. Mkniemy przez prostą drogę, mając po bokach ściany gęstych drzew lasu.
   - Wystrzeliłeś tak zdecydowanie i bez wahania... - wypalam nagle. - Śmiem myśleć, że przychodzi ci to naturalnie? Strzelanie do ludzi?
   Spojrzał na mnie, a ja na niego. Nad nami utkwiły moje słowa.
   - Skup się na pozytywach. Ty masz... ciastka, a ja pełen bak i to wszytko za darmo. - Przymrużył oczy, a na usta nałożył lekki jak morska bryza uśmiech.
   - Chcę wiedzieć, dokąd jedziemy. - Zastanawiam się, co ja znów robię. Ten facet przed chwilą był zdolny strzelić do dwóch pijaków, nie zważając na to, czy są wokół świadkowie, czy też kamery.
   Znów uświadamiam sobie, jak bardzo jest pozbawiony granic, hamulców do własnych działań. Myślę, że musi popadać w pewnego rodzaju trans, lub jest ofiarą adrenaliny, która uderza mu do głowy, albo... narkotyków? W ostateczności, może jest zwykłym zwyrodnialcem.
   - Zatrzymamy się w Dolton, w mieszkaniu przyjaciela.
   - A później? Jaki jest twój plan? Może chcesz oddać mnie do burdelu? Albo zamknąć w jakimś pokoju na usługi? Przecież myślałeś, że właśnie tym się zajmuję. Przecież podobnie mnie potraktowałeś - wyrzucam z siebie złośliwie. - Jak mogę ci teraz ufać?
   - Przestań pierdolić bzdury. Przeleciałem cię, fakt. Byłem na ciebie wściekły, kiedy zobaczyłem, jak tańczysz w tamtym klubie. Sama jesteś sobie winna. Nie powiedziałaś mi prawdy, dlatego od razu założyłem, z jakiej branży jesteś. Kurwa, głupi by się domyślił.
   - Ale nie jestem dziwką! Nie miałeś prawa...
   - Ale zrobiłem to. Odebrałem ci cnotę. Mam przeprosić i oddać z powrotem?
   - Kutas z ciebie.
   Przysięgłam sobie, już nigdy więcej się do niego nie odezwać.

 Wjeżdżamy windą na czwarte piętro świeżo postawionego apartamentowca w Dolton. Jestem zmęczona do tego stopnia, że już tak naprawdę wszystko mi jedno, czy mnie tu zabije, czy zamknie na wieki wieków, czy też wyrzuci przez okno. Po opuszczeniu jego auta nie zwracałam uwagi na nic, prócz trzech szerokich stopni przed wejściem, drzwi, klamki, kolejnych drzwi, przycisków w windzie...
   - Jesteśmy sami - informuje krótko Aaron, kiedy zatrzymujemy się na czwartym poziomie, a przed oczami mamy krótki korytarz i kawałek salonu.
   - Świetnie - odmruknęłam, tak naprawdę zachwycona w duszy drobnymi detalami zdobiącymi przestrzeń pomieszczeń.
   Mam wrażenie, że wszystko tutaj do siebie idealnie pasuje, lecz nie mam sił się nad tym dłużej rozwodzić. Zrobię to jutro, może, o ile nie zwieje przy pierwszej lepszej okazji.
   Hogan wprowadza mnie do środka, a ja rzucam okiem na wystawny salon i kanapy z białej skóry. Wiem, że jutro zrobi to na mnie większe wrażenie, a tymczasem, gdy brunet wskazuje, gdzie są dwie rozstawione na przeciw siebie łazienki, bez słowa udaję się do jednej z nich, ściskając swoją nieśmiertelną torbę, którą udało mi się utrzymać przy sobie podczas ostatnich paru dni.

   Przyznaje. Prysznic mnie przebudził, choć nie do końca.
Wykąpana z wilgotnymi jeszcze włosami i w niestety kusej piżamce, składającej się z obcisłych shortów i bokserki wyszłam wkurzona z łazienki. Nie mam niczego innego do spania więc koniecznie potrzebuję kupić nieco bardziej zabudowany strój. Myślałam nawet, żeby pożyczyć jakąś bluzkę od Aarona, ale ten pomysł automatycznie odrzuciłam.
   Jak w ogóle mogłam na to wpaść? Nawet nie byłabym w stanie zasnąć przez tą obłędną woń, którą przesiąkają jego wszystkie...
   Ach, w głowie miesza mi zmęczenie. Idiotka...
   Spojrzałam na wielkie łóżko o ciemnym nakryciu stojące na środku pokoju. 
   - Gdzie ty będziesz spał?
   - O nie. Nie wygonisz mnie na kanapę, mając do dyspozycji to. - Wskazał na rzeczywiście imponujące posłanie.
   - W porządku - mruknęłam. - Ja zajmę salon. - I ruszyłam w jego stronę, by jakoś przygotować się do przetrwania tej nocy...
   Uścisk Aarona na przegubie zatrzymał mnie w pół kroku.
   - Nie wygłupiaj się. Zajmiesz sobie skromne miejsce tutaj.
   - Nawet na to nie licz. I przestań ciągle zagradzać mi drogę w ten sposób.
   - To przestań w kółko uciekać.
   - Naprawdę mi się dziwisz? Nienawidzę cię, już zapomniałeś?
   - Stare dzieje. - Wywrócił oczami i odebrał moją torbę, która w mgnieniu oka została mi wyrwana z ręki nim zdążyłam cokolwiek zrobić. - Nie zmuszaj mnie do ostatecznych kroków, Cara. Mam cholernie dość twoich ciągłych sprzeciwów, jak i całego tego gównianego dnia.
   - Oddawaj torbę, to po pierwsze... A po drugie, odwal się! Nikt nie prosił, żebyś dotrzymywał mi dziś towarzystwa. - Wyszarpałam rękę, głęboko zastanawiając się, czy do rana zdążymy przestać się kłócić.
   Jednak, gdy oburzona stałam do niego bokiem, czekając na odzew lub jakąś mało trafną obelgę, poczułam jedynie lodowaty chłód ogarniający moje ciało. Zatrzymałam wzrok na jakimś meblu, starając się nie spojrzeć na mężczyznę, lecz instynkt podpowiadał mi, że coś jest nie tak i powinnam to zrobić.
   Powoli więc i na raty obróciłam głowę.
   O chuj.
   Nawet oddech ukrył się w płucach, kiedy ja znieruchomiałam pod ostrzałem borni, którą trzymał teraz wycelowaną we mnie. 
   - H-Hogan? - Natychmiast przywołałam w pamięci, jak jeszcze dwie godziny temu strzelał do tamtych typów na stacji. Sposób w jaki wtedy trzymał spluwę jest identyczny, co teraz.
   Co więcej jego oczy zieją tym samym ogniem, a rękę ma pewną i w bezruchu. Na ironię, parę godziny temu właśnie w tej postawie widziałam swoje ocalenie, teraz własną zgubę
   Wycofałam się o krok.
   - Stój, do cholery! - krzyknął, aż mną wstrząsnęło i przystanęłam. - Podejdź do mnie - rozkazał, lecz ja sparaliżowana widokiem pistoletu nie mogłam się ruszyć. - Kurwa, powiedziałem chodź tu! - rozkazał i ja zmotywowana widokiem pistoletu tak uczyniłam.
   Wystarczyły cztery kroki, bym znalazła się przed nim. Wtedy zgiął rękę w łokciu, lecz nie spuścił broni ani o milimetr. Utrzymywał ją centymetry od mojej szyi.
   Nie wiedziałam, gdzie zatrzymać wzrok, by nie zauważył w nim strachu, który mógłby go usatysfakcjonować.
   A bałam się na prawdę mocno. Widziałam do czego był zdolny dwie godziny temu, jak i parę dni temu, jak i jeszcze wcześniej. On nie ma granic.
   - To nie jest śmieszne - zaczynam.
   Wtedy czuję chłód metalu na tętnicy, przez co odruchowo wzdrygam się i nieznacznie odskakuję.
   - Co ty wyprawiasz...?
   Położył mi rękę na głowie i pogłaskał po włosach.
   - Powstrzymuje się, żeby nie zrobić ci krzywdy - odpowiada. - Wyglądasz teraz... - Po chwili wpatrywania się we mnie, odwraca głowę i klnie pod nosem.
   - Ja... Odłóż to.
   Parska śmiechem.
   - Nieee. Dzięki temu mam cię w garści bez użycia przemocy. A to chyba bardziej ci odpowiada? - Przesunął spluwą po łuku mojej szyi, na co znów odrobinę się cofam. - Nie bój się - powiedział, z pewnością widząc wyraz mojej twarzy. - Po protu rób, co mówię. Oboje jesteśmy już zmęczeni, ale wyglądasz dość... apetycznie, dlatego nie chciałbym znów zrobić czegoś, co by ci się nie spodobało.
   Boże... ratunku...
   - Połóż się do łóżka.
   Słysząc to przeszywają mnie dreszcze. Hogan jednak odsuwa się ode mnie, dając mi w końcu przestrzeń do oddechu. Sam opiera się o framugę dwustronnych drzwi i opuszcza broń. Czeka.
   Patrzę na niego i na łóżko z obawą... Zresztą, nic nie mogę zrobić. Nie wiem czy jestem już tak zmęczona, że wszystko mi jedno, czy po prostu wciąż czuję na sobie nacisk przez widok spluwy, ale robię co każe.
   Kiedy idę w kierunku łóżka, Aaron masuje kciukiem dolną wargę. Obserwuje mnie z tak diaboliczną manierą, że z pewnością długo nie zapomnę tego spojrzenia.
   Na brzegu materaca znikam do połowy pod kołdrą. Obrócona tyłem do bruneta staram się nie myśleć o okropnych wydarzeniach dzisiejszego dnia. Wręcz wyobrażam sobie, pod zamkniętymi powiekami, że jestem gdzieś daleko od tego pokoju. Nie mam jednak odpowiednika przyjemnego, ciepłego, bezpiecznego miejsca w pamięci. Mój dom nigdy nim nie był. Tak naprawdę lubiłam tylko przebywać u starej sąsiadki z czasów, kiedy miałam siedem czy osiem lat. Staruszka nie do końca zgodnie rejestrowała rzeczywistość, ale przynajmniej za każdym razem miała ciepły kominek i szarlotkę. Taaak... niemal czuję jej smak.
   To musi być już sen.

   Gdy otwieram oczy w pokoju jest ciemno. Budzę się, bo coś ucisnęło mi brzuch, a za sobą słyszę oddech. Momentalnie podrywam się do pozycji siedzącej, ale wtedy ucisk w pasie zwiększa się i przygważdża mnie do materaca. Po chwili czuję, jak czyjaś klatka piersiowa przykleja się do moich pleców.
   - Śpij.
   - To mnie nie dotykaj - odpowiadam.
   - Jesteś taka miękka i pachnąca. Nie będę leżeć po prostu obok, kiedy czuję twoje ciepło i zapach - chrypie tuż nad moich uchem.
   - W takim razie ułatwię ci sprawę i po prostu wyjdę...
   Gdy już mam opuszczać łóżko Aaron chwyta mnie za gardło, a następnie przygważdża moją głowę do materaca.
   - W tej chwili nie ułatwiasz sobie sprawy - ostrzega groźnie.
   Przykłada nos do mojego nosa i pozwala mi dostrzec pojedyncze błyski w jego oczach. Dławię się, gdy powiększa uścisk na szyi, wydając z siebie krztuszące żałosne dźwięki.
   - Ch-chcesz. Mnie. Z-zabić? - pytam przerażona z trudnością przepuszczając słowa.
   W odpowiedzi dostaję miażdżący pocałunek.

Aaron
   Nie mogłem się powstrzymać. Widząc jej rozchylone od uścisku usta, musiałem spróbować jak smakuje. Musiałem wejść w tango z jej języczkiem, a później włożyć rękę w jej słodkie krótkie spodenki. 
   - Proszę, nie rób tego znowu...
   Jej uda zaciskały mi dostęp do jej ciepłej szparki. Walczyła ze mną, napinając mięśnie i starając się opuścić łóżko. Zahaczyła palec o mój kącik ust i próbowała oddalić moją głowę w tył, kiedy ja walczyłem z jej drugą ręką. W końcu sięgnąłem po grubą woskową świece strojącą na stoliku nocnym, a dziewczynę wyszarpałem z łóżka. 
   - Zrobię z tobą co zechcę, ty mała suczko. Mam do ciebie prawo odkąd uratowałem ci życie i odkąd zabrałem ci cnotę. To - zgniotłem jej pośladki - jest moje. Twoje cycki są moje i - przedzierając się przez jej spodenki, włożyłem w nią dwa palce - twoja młodziutka cipka też jest moja. Nie próbuj myśleć inaczej. 
   Po policzkach Cary poleciały łzy. Wiedziała, że nie może się przede mną obronić, a ja uwielbiałem ten fakt, że jej los spoczywa w moich rękach. Jest, kurwa, taka śliczna, świeża, bezbronna i młoda, że mój samczy instynkt wariuje wraz ze sterczącym fiutem. 
   - Błagam nie rób mi krzywdy, Aaron. Po prostu mnie wypuść... - jęczała, nadal wyrywając nadgarstki. - Wypuść...
   Spojrzałem na nią z góry, w głowie już układając dalszy przebieg wydarzeń. Diaboliczny przebieg wydarzeń. Moje myśli krążyły wokół jej kobiecego ciała. Wpadłem w trans. W amok. 
   - Przywitaj się z twoim nowym przyjacielem - powiedziałem tylko i ściągnąłem ją na kolana. 
   Następnie podłożyłem jej pod usta grubą świece i kazałem ssać. 
   - Nie zrobię tego, pojebańcu! - krzyknęła. 
   Spodziewałem się takiej reakcji, dlatego sięgnąłem po spluwę, którą przyłożyłem do czoła blondynki. Skwasiła się niezmiernie i powoli otworzyła usta. Nie czekając ani chwili, wpakowałem jej wosk do gardła, by zwilżyła go śliną. Zajebisty widok...
   Następnie szarpnąłem ją za włosy w górę i cały czas grożąc bronią wskazałem na okrągłe biurko pod ścianą. 
   - Brzuchem na blacie. Wypnij się. - Nie mogłem ukryć uśmiechu, widząc jej szeroko otwarte oczy. 
   - Błagam cię...
   - Zrobisz to! - Doleciałem do niej, znów łapiąc ją obydwoma rękoma za szyję. - Pokażesz mi swój tyłeczek, jasne? - Pomogłem jej przełożyć się przez biurko w nieco drastyczny sposób. - Jasne?! - Przyłożyłem jej pistolet do głowy. 
   - Mhym... - wyjęczała. 
   Spojrzałem na dziewczynę nieco się oddalając. Ona także obserwowała mnie kątem oka, gdy powoli zacząłem ściągać z niej bokserki. Drżała. I ja również.
   
  ~***~
  

5 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten rozdział mną wstrząsną.. Aaron jest takim sku*****em. Ale czasami pokazuje że jednak ma serce.
    Pisz dalej.. weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
  3. hmm... to opowiadanie jest takie pełne emocji. Czasem słodkie , niebezpieczne aż zapiera mi dech lub tak jak dziś przerażające, ale jednak trzeba mu przyznać , że wciąga wręcz uzależnia. Aaron ma swoje momenty "czułości" ale to co pokazał w tym rozdziale (pewnie jestem dziwna) ale najbardziej mnie intryguje i myślę , że Cara w pewien sposób się od nie uzależni. Życzę dużo weny i do następnego !

    OdpowiedzUsuń
  4. W końcu się doczekałam xD
    Ten rozdział jest... mroczny, pełen emocji... zresztą, co ja mówię, cale opowiadanie takie jest i dlatego tak świetnie się je czyta! :o
    Czekam na następny rozdział, oby jak najszybciej, haha xDD

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten rozdział wstrząsnął mną dogłębnie. Było naprawdę świetne, pełne emocji, mroczne, takie pełne niepokoju... naprawdę mocne xD
    Oby tak dalej, życzę dużo weny :D

    OdpowiedzUsuń